Islandia: biskup na północnej granicy Kościoła

Biskup David Tencer od ponad dwudziestu lat pełni posługę misyjną na Islandii, tam gdzie Ocean Atlantycki styka się z Arktyką. Od 2015 roku ten uśmiechnięty słowacki kapucyn kieruje najbardziej na północ wysuniętą diecezją w Europie. Podczas wizyty w siedzibie Pomocy Kościołowi w Potrzebie (ACN) udowodnił, że jego poczucie humoru dorównuje wyzwaniom, jakie niesie ze sobą jego misja.

Diecezja Reykjavíku powstała w 1968 roku, aby otoczyć opieką zaledwie tysiąc katolików na obszarze wielkości Korei Południowej. Dziś, według oficjalnych danych, liczy 15 500 wiernych. Jednak biskup jest przekonany, że w rzeczywistości katolików może być nawet około 50 000.

Kościół migrantów

Większość wiernych w Islandii pochodzi z Polski, Litwy, Filipin i Ameryki Łacińskiej. Bariera językowa to tylko jedno z wyzwań. W niedziele Msze święte sprawowane są w pięciu językach: islandzkim, polskim, angielskim, hiszpańskim i litewskim. „Naszym wspólnym językiem jest wiara. Wierzymy w to samo. Kościół jest naszą matką” – podkreśla bp Tencer. „Ludzie przyjeżdżają tu do pracy, aby dobrze zarobić, ale co z ich wiarą? To nasza odpowiedzialność, aby im w tym towarzyszyć. Liturgia różni się w poszczególnych krajach, lecz wiara jest ta sama. To nas jednoczy”.

„W 2023 roku mieliśmy 150 chrztów, 200 bierzmowań i tylko 14 pogrzebów. To pokazuje, że nasz Kościół jest najbardziej dynamiczny w Europie” – mówi biskup z dumą, dodając jednak: „To nie nasza zasługa, Bóg sam przysyła do nas tych ludzi”. Kościół na Islandii to Kościół zrodzony z migracji, wspólnota, która jest przede wszystkim mozaiką kultur.

Islandia

Klimat, który kształtuje charaktery

Wyzwania duszpasterskie są ogromne: 18 księży i kilka sióstr zakonnych posługuje w kraju, którego drogi przez długie miesiące zimy bywają praktycznie nieprzejezdne. Dlatego PKWP od lat wspiera diecezję, zapewniając niezawodne pojazdy, dzięki którym duchowni mogą docierać do odległych wspólnot.

„Nie wystarczy znać teologię. Trzeba umieć prowadzić samochód w czasie burzy, planować podróże do wiosek oddalonych o setki kilometrów, a czasem po prostu zostać w domu, gdy arktyczne wichry, śnieg i ulewne deszcze odbierają siły apostolskie” – opowiada bp Tencer.

„Nie można stwierdzić, czy ktoś nadaje się na misjonarza tutaj, zanim nie przeżyje dwóch, trzech zim” – dodaje. Sam z uśmiechem przyznaje: „Zamieniłem gitarę na ukulele – zajmuje mniej miejsca i mieści się w kieszeni, łatwiej je zabrać w drogę przez śniegi”. Poczucie humoru bywa tu niezastąpione, a muzyka – zawsze wiernym towarzyszem.

Przybysze z południa szybko przekonują się, jak ogromny wpływ na samopoczucie ma światło. Zimą słońce świeci zaledwie kilka godzin dziennie, a latem praktycznie w ogóle nie zapada noc. „Są kultury bardziej ekspansywne” – mówi biskup. – „Na Sycylii przytulą cię tylko dlatego, że nosisz habit kapucyński. Tu raczej pytają, czy jestem mnichem buddyjskim albo muzułmaninem. W Albanii po trzech godzinach znałem już trzy piosenki. W Islandii po trzech latach – ani jednej”. Surowy klimat i izolacja ukształtowały tu kulturę bardziej powściągliwą i samodzielną. „To nie jest lepsze ani gorsze – po prostu inne. I konieczne, by przetrwać”.

Islandia

Pomiędzy turystami a owcami

Islandię odwiedza rocznie około trzech milionów turystów – niemal ośmiokrotnie więcej niż wynosi liczba mieszkańców. Bywa, że sklepy pustoszeją, a kaplica dla 50 osób nagle zapełnia się setkami wiernych, gdy w porcie zacumuje statek wycieczkowy z dwoma tysiącami pasażerów. „Oczywiście troszczymy się o turystów, ale moja prawdziwa misja to ci, którzy tu żyją. To oni są moją owczarnią” – podkreśla biskup.

W kraju lodowców i wulkanów bp Tencer głosi Ewangelię pod hasłem: „Kochając naszą lodową ziemię”. Wyzwanie stanowi także głęboka świeckość Islandii, która sprawia, że sama obecność Kościoła nie wystarcza – trzeba umieć świadczyć i tłumaczyć swoją wiarę.

Katedra w Reykjavíku w 2029 roku będzie obchodziła swoje stulecie. Świadomy wagi tego jubileuszu, bp Tencer wraz z pomocą PKWP już dziś przygotowuje się do tego wydarzenia.

Cudem ocalona. Historia Sofii z Iraku

Brutalnie prześladowana za swoją wiarę, Sofia odnalazła pociechę w Bogu i siłę, by przebaczyć tym, którzy zmusili ją do ucieczki z ojczyzny i wielokrotnie próbowali odebrać jej życie.

6 sierpnia 2014 roku setki tysięcy chrześcijan z Iraku musiało zostawić wszystko i uciekać, gdy bojownicy tzw. Państwa Islamskiego zajęli miejscowości na Równinie Niniwy. Wśród nich była 12-letnia wówczas Sofia. Ogromny strach i niepewność towarzyszyły jej rodzinie, gdy opuszczali dom, nie wiedząc dokąd trafią.

– Nie zabraliśmy niczego. Nie było na to czasu, nie wiedzieliśmy, co się wydarzy. Mieliśmy tylko paszporty. Niektórzy po drodze zostali porwani – głównie kobiety i dzieci. Z Bożej łaski ja i moja rodzina uciekliśmy, ale nasz dom spalono, wszystko przepadło – wspomina Sofia w dokumencie „Your faithfulness”, zrealizowanym przez Sarę Isabel jako projekt uniwersytecki w Portugalii.

Rodzina przeniosła się do Syrii, lecz tam również doświadczyli prześladowań. – Wiedzieli, że chrześcijanie gromadzą się w niedziele, dlatego bombardowali kościoły – opowiada Sofia.

Cud ocalenia w syryjskim kościele

Pewnego dnia, gdy szykowała się na Mszę, ostrzeżono ich, by szybko się ukryli. Było jednak za późno – pocisk uderzył tuż przy wejściu do kościoła. – Wszystko eksplodowało, nic nie słyszałam ani nie widziałam. Myślałam, że nie żyję. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam odłamki witraży, które przelatywały tuż obok mnie, nie dotykając mojego ciała. To był cud – mówi. Jej rodzeństwo, stojące obok, również wyszło bez najmniejszego zadrapania.

W końcu rodzina dotarła do Anglii, gdzie znalazła spokój i bezpieczeństwo. Jednak Bóg przygotował dla Sofii coś jeszcze. W 2023 roku, przed Światowymi Dniami Młodzieży, zgłosiła się do grupy tanecznej Ensemble 23, która miała wystąpić podczas najważniejszych wydarzeń. Ku swojemu zaskoczeniu została przyjęta.

– To był najpiękniejszy dar od Boga. Spotkałam młodych ludzi z całego świata, razem mogliśmy przekazywać Boże przesłanie. Widzieliśmy łzy i poruszenie na twarzach ludzi, których dotknęło nasze świadectwo – wspomina.

cudem ocalona

Spotkanie, które odmieniło serce

Najbardziej niezwykły moment nastąpił wtedy, gdy papież Franciszek podszedł do grupy tancerzy i pobłogosławił ich. – Kiedy położył rękę na mojej głowie, rozpłakałam się. Po wszystkim, co przeszłam – po ucieczkach, zamachach, groźbie gwałtu, porwania i śmierci – dotyk Ojca Świętego był delikatniejszy niż cokolwiek na tym świecie.

Na zakończenie Sofia wypowiedziała słowa, które głęboko poruszają:
– Przebaczam. Wszystkim, którzy mnie skrzywdzili. Miłość Boga jest większa niż jakiekolwiek zło. Jeśli Jezus umarł na krzyżu i przebaczył, to kim ja jestem, by nie przebaczyć?

Dzięki wsparciu organizacji takich jak Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN), wielu chrześcijan mogło wrócić do swoich wiosek, odbudować domy i na nowo podjąć życie w swojej ojczyźnie.

Nigeria: Uwolniono porwanego księdza Alfonsusa Afinę

Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN) z radością ogłasza uwolnienie księdza Alfonsusa Afina. Kapłan diecezji Maiduguri w Nigerii został uprowadzony 1 czerwca 2025 roku przez uzbrojonych bojowników i spędził 51 dni w niewoli. Informację o jego uwolnieniu, wraz z dziesięcioma kobietami przetrzymywanymi razem z nim, potwierdziły PKWP lokalne źródła kościelne.

W rozmowie z PKWP bp John Bakeni, biskup pomocniczy diecezji Maiduguri, podziękował za modlitwę i solidarność darczyńców. Podkreślił, że ich wsparcie było szczególnie ważne w czasie porwania księdza Afina:

Pragnę podziękować wszystkim naszym przyjaciołom i darczyńcom z PKWP za modlitwy i wsparcie dla diecezji katolickiej w Maiduguri, szczególnie w tym trudnym czasie porwania księdza Afina. Ku chwale Boga, ksiądz Afina został wczoraj uwolniony wraz z dziesięcioma kobietami około godziny 16:00. Przejęliśmy go pod naszą opiekę i został nam oficjalnie przekazany około godziny 23:30 – powiedział biskup.

Opisując stan zdrowia księdza Afina po uwolnieniu, bp Bakeni dodał:

Ksiądz wygląda na nieco osłabionego i zmęczonego, ale ogólnie jego stan zdrowia jest dobry, również pod względem emocjonalnym. Organizujemy obecnie badania lekarskie i czas odpoczynku, a dziś planujemy jego spotkanie z matką i rodziną.

Biskup podkreślił, że uwolnienie księdza należy traktować jako prawdziwy cud, wyproszony dzięki modlitwie i wstawiennictwu Matki Bożej. Niestety nie każde porwanie w tym regionie kończy się szczęśliwie. Zaznaczył też, jak niebezpieczne i nieprzewidywalne jest prowadzenie rozmów z uzbrojonymi grupami, co czyni ten finał jeszcze bardziej niezwykłym.

Uwolnienie księdza Afina ma miejsce w kontekście trwającej przemocy w północnej Nigerii, gdzie akty ekstremizmu, porwań i ataków są codziennością.

Pomoc Kościołowi w Potrzebie dziękuje Bogu za bezpieczny powrót księdza Afina oraz uwolnionych z nim kobiet. Zachęca także do modlitwy o pokój i uzdrowienie dla Nigerii. Organizacja nieustannie wspiera lokalny Kościół w tym regionie, niosąc pomoc duszpasterską, psychologiczną oraz wspierając odbudowę wspólnot zniszczonych przez prześladowania.

 

Ks. Alphonsus Afina – świadectwo

MOJE DOŚWIADCZENIE NIEWOLI

Jechałem z Mubi (stan Adamawa, Nigeria) do Maiduguri (stan Borno) na warsztaty JDPC
1 czerwca 2025 r. wraz z 2 innymi pracownikami, którzy uczestniczyli w tych samych warsztatach. Po 3 godzinach podróży, tuż za wojskowym punktem kontrolnym w Limankara, natknęliśmy się na ładunek wybuchowy. Natychmiast po wybuchu usłyszeliśmy strzały. Uzbrojeni mężczyźni wyszli z przydrożnych krzaków, strzelając do nas. W zamieszaniu porzuciłem swój pojazd na drodze i uciekłem do tyłu. Inne pojazdy transportu publicznego również zostały porzucone na drodze, a pasażerowie i kierowcy rozbiegli się we wszystkich kierunkach. Biegłem przez kilka minut w kierunku wojskowego punktu kontrolnego, który minąłem wcześniej. Inne pojazdy, które były daleko za nami, zawróciły i wjechały w wymianę ognia między wojskiem a uzbrojonymi mężczyznami.

Uzbrojeni mężczyźni przyjechali za nami na motocyklach. Podeszli do mnie i poprosili, żebym się zatrzymał, celując we mnie bronią. Zatrzymałem się i podniosłem ręce do góry w geście poddania. Odebrali mi dwa telefony i zażądali hasła. Pokazałem im wzór odblokowania. Zabrali mi zegarek, przeszukali kieszenie i zabrali gotówkę. Kazali mi wejść na motocykl. Wspiąłem się i usiadłem między kierowcą a innym uzbrojonym mężczyzną. Zabrali mnie z powrotem do mojego pojazdu, który był już zdewastowany. Splądrowali samochód i zabrali wszystkie znajdujące się w nim przedmioty. Najważniejszymi rzeczami zabranymi z pojazdu były torby bagażowe zawierające odzież, buty, rzeczy osobiste, gotówkę, pudełko na msze i mszał rzymski, router, 3 laptopy (mój i 2 laptopy pracowników) oraz akcesoria do laptopów (zewnętrzny dysk twardy 1 TB, bezprzewodowa klawiatura / mysz, 2 power banki) itp.

Po dotarciu do pojazdu uzbrojeni mężczyźni zaczęli mnie bić, w wyniku czego doznałem urazu oka, a krew spływała mi z twarzy do oka i po ramieniu. Moje oko było spuchnięte i wypływał z niego płyn przez 3 tygodnie.

Jeden z uzbrojonych mężczyzn wywiózł mój samochód w busz do podnóża góry Gwoza wraz z trzema innymi pojazdami, w których znajdowali się jeńcy. Jeden z uzbrojonych mężczyzn prowadził mój samochód, a inny uzbrojony mężczyzna siedział na przednim siedzeniu, podczas gdy dwóch jeńców i ja siedzieliśmy na tylnym siedzeniu. Inni uzbrojeni mężczyźni siedzieli na bagażniku pojazdu, gdy jechaliśmy do podnóża góry. U podnóża góry uzbrojeni mężczyźni mieli kolejną wymianę ognia z wojskiem, po czym pojazdy zostały podpalone.

Aby uniknąć postrzału podczas strzelaniny i zapewnić nam bezpieczeństwo, niektórzy z uzbrojonych mężczyzn szybko zabrali nas na górę. Tego dnia 14 z nas zostało wziętych do niewoli, inni uciekli, a jeszcze inni zostali zabici (wśród zabitych był jeden z naszych pracowników). Podczas niewoli spałem w tym samym pokoju z 4 innymi jeńcami, których pilnowali uzbrojeni mężczyźni.

Po 3 tygodniach mojej niewoli miała miejsce operacja wojskowa z nalotami i bombardowaniem artyleryjskim miejsca, w którym byliśmy przetrzymywani. Od tego czasu trudno mi było zasnąć ze strachu przed śmiercią. Sytuacja ta trwa nadal, gdy piszę te słowa.

Po moim powrocie do diecezji po zwolnieniu 21 lipca 2025 r., około godziny 17:00, katolicka diecezja Maiduguri zabrała mnie do szpitala na badania lekarskie. Obecnie biorę leki na różne choroby i będę używać okularów w oczekiwaniu na operację oczu z powodu obrażeń, których doznałem podczas pojmania.

Jestem wdzięczny wszystkim naszym partnerom, kapłanom diecezjalnym Maiduguri, diecezji Fairbanks na Alasce, przyjaciołom, wszystkim życzliwym na całym świecie i tym, którzy przyczynili się do mojego uwolnienia. Odczułem skutki modlitw ofiarowanych za mnie na całym świecie w sposobie, w jaki uzbrojeni ludzie (Jama’at Ahl al Sunna li Da’awa wal Jihad „JASDJ”) potraktowali mnie później.

Jestem przede wszystkim wdzięczny Bogu za to, że oszczędził moje życie w tym przerażającym doświadczeniu.

 

30 lipca 2025

Ks. Alphonsus Afina

Katolicka diecezja Maiduguri, Nigeria

 

„Ludzie w Syrii żyją bez godności i zaufania” – mówi arcybiskup

Pomimo niezwykle trudnej sytuacji w Syrii i strachu przed przyszłością, arcybiskup Jacques Mourad wierzy, że zniesienie sankcji może przynieść nową nadzieję.

Syria nadal pogrążona jest w skrajnym ubóstwie i niepewności – mówi syryjsko-katolicki arcybiskup Homs Jacques Mourad. Wiele rodzin chrześcijańskich wciąż próbuje opuścić kraj.

Zdaniem hierarchy, ostatnia zmiana reżimu – zastąpienie rządów Baszara al-Asada władzą o korzeniach fundamentalistycznych – pogłębiła nieufność między różnymi grupami etnicznymi i religijnymi.

– Ludzie w Syrii żyją bez godności i bez zaufania – ani do siebie nawzajem, ani do rządu, ani do społeczności międzynarodowej. To stało się ciężarem, który przygniata nasze społeczeństwo – powiedział arcybiskup Mourad podczas konferencji prasowej online zorganizowanej przez Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN).

Przemawiając z Syrii, wyjaśnił, że mimo gestów pojednania ze strony władz wobec chrześcijan i innych mniejszości, niepokój budzi obecność uzbrojonych milicji salafickich na ulicach.

– Dla Syryjczyków to coś obcego, to nie jest część naszej tradycji. Nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z tak rygorystyczną wersją islamu – to dla nas coś zupełnie nieznanego i wywołuje społeczny dyskomfort.

Według arcybiskupa, nawet wielu sunnitów – największej grupy religijnej w kraju – czuje się niepewnie w obliczu nowych realiów.

– W historii Syrii nigdy nie było tylko jednej religii – zawsze panowała różnorodność. To miejsce spotkań, gdzie cywilizacje i religie się przenikają. Nasi sunniccy sąsiedzi mówią, że nie są zadowoleni z nowego reżimu – mówią to innym, ale między sobą są pełni lęku. Bo dla salafitów każdy sunnita, który nie myśli tak jak oni, jest bluźniercą – a kara za bluźnierstwo to śmierć.

Chaos zamiast prześladowań

Mimo napiętej sytuacji, arcybiskup podkreśla, że chrześcijanie nie są obecnie bezpośrednio prześladowani. Problemem jest raczej brak jednolitych zasad i związane z tym poczucie niepewności.

– Kraj pogrążony jest w chaosie, bo nie ma wspólnych reguł. Na przykład – co roku organizujemy dla młodzieży letnie obozy nad morzem, ale w tym roku tego nie zrobimy, bo obawiamy się reakcji nowych władz w tamtych rejonach. Dla nich mieszanie płci nie jest normalne – dla nas jest. Z drugiej strony, w maju mogliśmy bez przeszkód zorganizować tradycyjne procesje ku czci Matki Bożej.

Syrii

Ucieczka i nadzieja

W obliczu tej rzeczywistości coraz więcej chrześcijan decyduje się na emigrację. Kiedyś byli to głównie młodzi mężczyźni chcący uniknąć służby wojskowej. Dziś to całe rodziny, które nie chcą, by ich dzieci dorastały na ulicach patrolowanych przez salafitów.

Arcybiskup widzi jednak promyk nadziei – mówi się o możliwym zniesieniu sankcji, które od ponad dekady paraliżują syryjską gospodarkę.

– Sankcje miały straszny wpływ na życie ludzi. Po zmianie reżimu większość straciła pracę i nie ma z czego żyć. Codziennie przychodzą do mnie ludzie prosząc o pieniądze na chleb. Do tego punktu doszliśmy. Większości nie stać na opał – jest po prostu za drogi.

– Jeśli sankcje zostaną zniesione, pojawi się praca, szansa na zmianę, poprawę warunków życia, będą nowe możliwości – może ludzie znów zaczną otrzymywać pensje – mówi arcybiskup. Wierzy, że lepsza sytuacja ekonomiczna zmniejszy skłonność do przemocy i odwetu, a to stworzy przestrzeń dla lepszej przyszłości.

Kościół – źródło nadziei

Do tego czasu Kościół pozostaje jednym z niewielu źródeł nadziei – nie tylko dla chrześcijan. Pomoc humanitarna, którą oferuje, trafia także do wielu innych Syryjczyków.

– W imieniu wszystkich Syryjczyków, a szczególnie chrześcijan, jesteśmy ogromnie wdzięczni PKWP i wszystkim darczyńcom za to, że nam pomagają – przetrwać czas głodu, pragnienia i braku wszystkiego.

Hierarcha apeluje, by patrzeć w przyszłość, a jego wizja zakłada aktywny udział Kościoła w odbudowie kraju.

– Czujemy się odpowiedzialni za przyszłość Syrii. Chcemy w niej uczestniczyć, chcemy ją współtworzyć.

Jako najpilniejsze potrzeby chrześcijan wskazuje budowę domów, szpitali i szkół:

– Uważam, że Kościół powinien w tym uczestniczyć – najlepiej poprzez organizację i wsparcie dużych projektów, które dadzą chrześcijanom pracę, odwagę i motywację. Pomóc młodym, którzy chcą założyć rodziny, wspierać szpitale i szkoły chrześcijańskie, a także zachęcać tych, którzy wyjechali, by wrócili – bo jeśli zobaczą szanse na zatrudnienie, mogą się na to zdecydować.

Wiara silniejsza niż strach

Optymizm arcybiskupa, mimo ogromnych trudności, ma swoje źródło w osobistym doświadczeniu. W 2015 roku, będąc jeszcze mnichem, został porwany i przez kilka miesięcy przetrzymywany przez bojowników tzw. Państwa Islamskiego. To doświadczenie ukształtowało jego wewnętrzną postawę.

– Dla kogoś takiego jak ja, kto dzięki niewoli doświadczył wewnętrznej wolności, nie ma już nic, co by mnie więziło. Nic nie wpędza mnie w poczucie bezradności. Rozważam swoje życie i widzę, że jest w rękach Boga. Wierzę, że On mnie prowadzi. Ten, który dokonał dla mnie cudu i przywrócił mi wolność, nadal stoi u mego boku. Widzę to nie tylko w swoim życiu, ale i w życiu Kościoła i chrześcijan w Syrii.

Syrii

Kuba: zakonnice wspierają rodziny i chorych w czasie kryzysu

Siostry Miłosierdzia Kardynała Sancha zajmują szczególne miejsce w sercach wielu Kubańczyków. Wiedzą, że mogą liczyć na „Sanchinas” w trudnych chwilach. Zgromadzenie powstało w 1869 roku, by pomagać dzieciom i osobom niepełnosprawnym. Dziś siostry prowadzą szkoły, wspierają rodziny, osoby starsze i działają w parafiach.

Dwie siostry – s. Isabel i s. Leonida – prowadzą tę misję w Camagüey, trzecim co do wielkości mieście Kuby. Dzięki wsparciu organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN) każdego dnia dokonują swoistego cudu rozmnożenia chleba i ryb, odpowiadając na ogromny kryzys, który dotyka wyspę. We Wspólnocie Maryi Niepokalanej potrafią pomnożyć swój czas i ograniczone zasoby, by służyć dzieciom, ich rodzinom, młodzieży, seniorom i chorym. Ich nieustanny uśmiech skrywa codzienne zmagania, ale opiera się na nadziei zakorzenionej w łasce Bożej.

Życie w cieniu kryzysu – siostry wśród najbardziej potrzebujących

Camagüey, liczące 300 tysięcy mieszkańców, słynie z zabytkowego centrum wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO – pełnego wąskich uliczek i brukowanych zaułków. Dziś jednak to malownicze miasto zmaga się z głębokim kryzysem gospodarczym. Szalejąca inflacja i utrata siły nabywczej sprawiły, że podstawowe dobra stały się dla wielu rodzin nieosiągalne. Mieszkańcy godzinami stoją w kolejkach po żywność i lekarstwa, często wracając z pustymi rękami.

Siostry dzielą ból matek, które nie mogą nakarmić dzieci, osób starszych bez dostępu do leków, oraz młodzieży, która widzi w emigracji jedyne wyjście – zjawisko to prowadzi do masowego odpływu ludzi, których Kuba tak bardzo potrzebuje, by się rozwijać. W tych trudnych warunkach obecność sióstr staje się znakiem nadziei – dowodem, że nawet w obliczu największych przeciwności Boża miłość nie opuszcza swoich dzieci.

Same siostry również żyją bardzo skromnie – brakuje im wszystkiego, a restrykcje gospodarcze utrudniają uzupełnianie zapasów. Bez Bożej Opatrzności i ofiarności wielu ludzi musiałyby porzucić swoją posługę. Często wykazują się pomysłowością, by zaspokoić choćby podstawowe potrzeby.

Chętnie przypominają sobie słowa św. Jana Pawła II, które wypowiedział do duchownych i osób konsekrowanych podczas swojej wizyty na Kubie w styczniu 1998 roku: „Nie traćcie nadziei z powodu braku środków materialnych do pełnienia misji, ani z powodu niedostatków, które sprawiają, że wielu ludzi cierpi. Przyjmujcie nadal zaproszenie Pana do budowania Jego Królestwa i sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane.”

zakonnice

Edukacja, formacja, wspólnota – codzienna misja sióstr

Słowa te inspirują s. Isabel i s. Leonidę do podejmowania nowych działań, jak np. utworzenie przedszkola „Przyjaciele Sancha”. Opiekują się tam 14 dzieci w wieku od 1 do 4 lat, pochodzących z ubogich rodzin, których matki muszą pracować, a nie mają nikogo, kto mógłby się zająć ich pociechami. Siostry towarzyszą także młodym parom i dziadkom dzieci, budując wspólnotę 78 osób.

Gladys, pracująca w przedszkolu, mówi, że dzięki kontaktowi z siostrami „nauczyła się przebaczać, kochać mocniej, dzielić się nawet tym, czego ma bardzo mało, i ufać Bogu, który jest Ojcem i nigdy nas nie opuszcza. Dziś jestem osobą wierzącą i czuję, że żyję – to zawdzięczam siostrom”.

Jedno z małżeństw podkreśla, że „zakonnice uczą nasze dzieci, Diego i Beatriz, samodzielności i potrafią integrować całe rodziny”. Z kolei Roberto i Pilar, rodzice małej Alai, podkreślają: „Siostry pomogły stworzyć jedną wielką rodzinę. Nasza córka stała się bardziej niezależna, zaczęła jeść samodzielnie i mówić więcej – to ogromna zmiana”.

Pomoc duchowa i codzienna – siostry blisko ubogich

Siostry angażują się też w życie parafii, prowadząc kursy rękodzieła oraz zajęcia z rozwoju osobistego, oparte na wartościach chrześcijańskich. Wyszkolono już 20 koordynatorów duszpasterstwa zdrowia, którzy towarzyszą siostrom w odwiedzinach u chorych – niosąc im duchowe wsparcie, żywność i leki. Gdy tylko mają środki na transport, odwiedzają też osoby potrzebujące mieszkające w odległych miejscach – również tam, gdzie nikt jeszcze nie słyszał o Bogu.

„Nauczyły mnie rzemiosła, ale też jak z radością przechodzić przez próby życia. Dzięki ich postawie nauczyłam się żyć wiarą, kochać ubogich i pomagać bez oczekiwania na nagrodę. Ich praca napełnia mnie nadzieją i miłością” – mówi Lourdes, która dziś pomaga siostrom w posłudze chorym.

Marlene dodaje: „Po 27 latach małżeństwa straciłam męża. Zostałam sama i było mi bardzo ciężko. Siostry były dla mnie opoką – wspierały, doradzały i podnosiły na duchu. Dzięki nim zaangażowałam się w misję odwiedzania chorych i znów odnalazłam radość życia”.

Alicia, która współpracuje z siostrami od dziesięciu lat, mówi: „Odwiedzając chorych razem z nimi, odkrywam Boga działającego przez prostotę i pokorę. Wszystkiego, czego się nauczyłam w kontakcie z biednymi i zapomnianymi, zawdzięczam właśnie siostrom”.

zakonnice

Młodzież i chorzy – z miłością do zapomnianych

Na tym ich misja się nie kończy – zakonnice otaczają opieką duchową także 10 młodych osób i 15 nastolatków. Organizują spotkania formacyjne, konferencje i katechezy.

„Dzięki nim dowiedziałam się, Kim jest Ten ukryty w cząstce chleba, czym jest rekolekcje i misja. Towarzyszą mi na mojej drodze wiary i prowadzą moje kroki” – mówi Anyelis, jedna z uczestniczek. „Sanchinas uosabiają prostotę i tradycje Kuby i pokazują, że można odnaleźć radość w ubóstwie i służbie bardziej potrzebującym. Dla mnie, młodej Kubanki, to ważny wkład w przyszłość mojego kraju”.

Trzynastoletnia Yénifer przyznaje: „Przechodziłam trudny okres – rodzina mnie nie rozumiała, buntowałam się. Gdy zaczęłam chodzić na spotkania z siostrami, poczułam się kochana i doceniona. Wspierają mnie i pomagają. Dzięki nim jestem szczęśliwa i poznałam Jezusa”.

Organizacja PKWP wspiera działalność Sióstr Miłosierdzia Kardynała Sancha w diecezjach Camagüey, Hawany i Santiago de Cuba. Umacnia obecność Kościoła w najbardziej potrzebujących regionach i umożliwia kontynuację misji sióstr na Kubie.