Ukraina: „Jesteśmy przygotowani na nagłą i niespodziewaną śmierć”
12 sie 2022Rozmowa z bp. Pavlo Honcharukiem z diecezji charkowsko-zaporoskiej.
Zdj. ACN International / Bp Pavlo Honcharuk z diecezji charkowsko-zaporoskiej w swoim mieszkaniu
w Charkowie, zniszczonym przez atak rakietowy; luty 2022 r.
W związku z eskalacją wojny w Ukrainie, Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie
(ACN International) przeprowadziło rozmowę z biskupem Pavlo Honcharukiem z diecezji charkowsko-
zaporoskiej. Obszar o powierzchni ponad 196 tys. km 2 , obejmujący prawie całe terytorium Ukrainy na
wschód od Dniepru, stanowi jedną z największych diecezji w Europie – jest porównywalny z całym
terytorium Syrii lub Białorusi. Aktualnie blisko 1000-kilometrowy front wojenny niemal w całości
przebiega na terenie diecezji, a miasta znajdują się pod ciągłym ostrzałem. 44-letni biskup opisuje jak
wygląda obecnie życie codzienne w jego diecezji. Wywiad dla PKWP przeprowadził ks. Jurij
Błażejewski.
Czy mógłby Ksiądz Biskup opisać sytuację panującą w diecezji, która stała się głównym teatrem tej
strasznej wojny?
Nasz Kościół jest żywy i aktywny. Kapłani i wierni są na swoich miejscach, modlitwa nadal płynie,
podobnie jak codzienna liturgia w parafiach. W niektórych bardziej niż w innych, w zależności od
miejsca: tam, gdzie toczą się działania wojenne lub terytoria są okupowane, nie ma takiej możliwości.
Mimo to nasz Kościół służy ludziom, starszym i dzieciom, a także pomaga żołnierzom, którzy bronią
naszej ojczyzny.
Kilka miesięcy temu opisał Ksiądz sytuację jako szok i ból. Być może na początku wojny były
nadzieje, że skończy się ona szybko; teraz jest jasne, że potrwa jeszcze długo. Jak się Ksiądz Biskup
czuje w piątym miesiącu wojny?
Pierwszy szok już minął, teraz jest permanentne napięcie. Jesteśmy w ciągłym oczekiwaniu, zwłaszcza
gdy jest ostrzał i nie wiadomo kiedy i gdzie trafi pocisk. Przedwczoraj jeden spadł jakieś 1000-1200
metrów od nas w linii prostej. Także wczoraj wieczorem bomby uderzyły gdzieś bardzo blisko nas.
Wiem, że nie usłyszę pocisku, który we mnie trafi, dlatego, gdy słyszę wybuch, to znaczy, że jeszcze
żyję. Jesteśmy przygotowani na nagłą i niespodziewaną śmierć. Oznacza to, że często przystępujemy
do sakramentów, zwłaszcza do spowiedzi. Jest to zupełnie nowe doświadczenie, inny sposób życia.
Rano wstaję i uświadamiam sobie, że wciąż żyję.
Oprócz tego bólu, cierpienia dodaje poczucie bezradności, ponieważ przytłacza. Zło jest tak wielkie i
tak cyniczne, że strąca wielkich tego świata z ich tronów. Wojny bardzo łatwo wywołać, ale jak je
zatrzymać? Z drugiej strony pośród wojennej zawieruchy są też wielkie znaki obecności Boga – w
sercach ludzi, którzy służą w różnych miejscach jako żołnierze, medycy, strażacy, policjanci czy też w
innych służbach. Patrząc w twarze tych ludzi, możemy być świadkami wielkiej Bożej mocy miłości,
którą Bóg ich inspiruje.
Jak wygląda teraz sytuacja w Charkowie? Czy ludzie wracają, czy może teraz znowu zaczęli
wyjeżdżać?
Sytuacja ciągle się zmienia. Na przykład ktoś przyjeżdża zobaczyć swoje mieszkanie, ale zaraz potem
znowu wyjeżdża. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie wyjeżdżają z powodu ciągłego ostrzału. Ostrzał jest
przed obiadem, po obiedzie, w nocy. Jesteśmy bardzo blisko linii frontu, dosłownie dwadzieścia
kilometrów. Przed wojną miasto Charków liczyło 1,7 miliona mieszkańców. W tej chwili jest ich około
700 tysięcy, mniej niż połowa. Ale inne miasta diecezji, takie jak Słowiańsk, Kramatorsk czy Bachtmut,
są obecnie bardzo niebezpiecznymi miejscami, znajdującymi się w rzeczywistej strefie wojny. Zostało
w nich niewiele osób, praktycznie wszyscy już uciekli.
Zdj. ACN International / Bp Pavlo Honcharuk (Kościół rzymskokatolicki) i bp Vasyliy Tuchapets (Kościół
grekokatolicki) wspólnie organizują pomoc dla ludności w czasie wojny w Charkowie; luty 2022 r.
Jak wygląda codzienne życie w mieście będącym pod ciągłym ostrzałem?
Sytuacja każdej rodziny czy każdej osoby jest inna. Jeśli dom danej osoby jest niezniszczony, ma ona
gdzie mieszkać, a jeśli ma pracę, ma też fundusze. Jeśli dom jest zniszczony, osoba nie ma gdzie
mieszkać. A jeśli nie ma pracy, jeśli jej miejsce pracy zostało zniszczone, osoba ta pozostaje bez
środków finansowych. A kiedy na domiar złego została ranna…
Czasami ludzie posiadają tylko to, co mieli na sobie, bo wszystko spłonęło razem z domem. Dlatego
niektórzy potrzebują ubrań, inni butów, leków lub jedzenia, niektórzy po prostu wsparcia, a niektórzy
miejsca, w którym mogliby się zatrzymać. Inni potrzebują kogoś, kto zabierze ich rodzinę w
bezpieczne miejsce. Przed nami wiele trudności i zadań.
Czy ludzie mają dostęp do rzeczy, których potrzebują? Czy jest praca?
Zniszczenie miasta oblicza się na około 15%. To są szkody nie do naprawienia. Ale infrastruktura
miasta działa, wytrzymuje obciążenia. Zakłady i firmy, które mogą, nadal funkcjonują, ludzie nadal
mają w nich pracę, niektóre zostały całkowicie przeniesione do innych ukraińskich miast. Również
nadal działają szpitale oraz służby miejskie, które odpowiadają za prąd, gaz, wodę, ścieki, wywóz
śmieci, sprzątanie ulic i transport publiczny. To wszystko działa. Jeśli coś zostaje zniszczone, to w
ciągu dwudziestu czterech godzin nawet nie wiedziałbyś, że coś się stało, ponieważ służby komunalne
wszystko sprzątają i wywożą. W pełni działają też straż pożarna, policja i inne służby. Ludzie starają
się żyć normalnie, mimo że wojna jest tak bardzo obecna w naszym mieście. Szkoły i uczelnie pracują
online.
Jak wygląda sytuacja finansowa? Czy są problemy z bankami? Czy sklepy są otwarte?
Tylko niektóre banki mają otwarte swoje oddziały. Działają tylko niektóre bankomaty. W większości
przypadków te fizyczne lokalizacje pozostają zamknięte ze względów bezpieczeństwa. Ale cały sektor
finansowy funkcjonuje, karty bankowe wszędzie działają. Sklepy są otwarte częściowo. Byłem wczoraj
na rynku – spłonęła tylko jego połowa. Tam, gdzie ocalały stragany i kioski, tam nadal sprzedają. Ale
ludzie nie mogą nic kupić, bo nie mają pieniędzy. Mieszkańcy nie są zamożni. Bogaci wyjechali dawno
temu, a pozostali ci, którzy żyli od wypłaty do wypłaty i musieli liczyć każdy grosz, a teraz są w bardzo
trudnej sytuacji. Nawet po ubraniu widać, że taka osoba zawsze prowadziła godne życie, ale wojna
uczyniła ją biedną lub bezdomną. Wiele osób ucierpiało też psychicznie, niektórzy zaczęli nadużywać
alkoholu.
W niektórych miastach, daleko od frontu, ludzie ignorują już alarm przeciwlotniczy. A jak jest w
Charkowie, czy ludzie się kryją, czy ignorują alarmy i po prostu żyją?
Na początku wojny ludzie bardziej reagowali na ostrzał, na ogół nie wychodzili z piwnic i schronów.
Wielu w ogóle nie wychodziło, mieszkali tam na stałe, a niektórzy do dziś są bardzo spanikowani. Są
ulice, gdzie ludzie prawie nie czuli, że trwa wojna, bo było zupełnie cicho. A są też dzielnice, gdzie
wszystko jest zniszczone. Widzę, że większość ludzi stała się odważniejsza – zmęczona psychika
zaczyna tłumić poczucie zagrożenia.
Zdj. ACN International / Katedra w Charkowie wykorzystana jest w czasie wojny jako magazyn; 2022r.
Jak wygląda sytuacja bezpieczeństwa?
Kiedy ostrzał jest daleko, ludzie stoją i rozmawiają, a kiedy pociski słychać bliżej, rozpraszają się. Ale
gdy przez dwie, trzy minuty nic się nie dzieje, znów wychodzą. Przedwczoraj pewien ojciec jechał z
synem samochodem. Przyjechali do miasta, aby złożyć papiery na studia i wracali do domu. Nagle
bezpośrednio w samochód uderzył pocisk. Z auta zostało trochę szczątków, a ciała pasażerów były
rozerwane na kawałki.
Jak widać ludzie kontynuują jazdę w czasie ostrzału i niektórzy zdążą, a niektórzy nie. Nie myślmy
jednak, że ludzie są nieodpowiedzialni. Zagrożenie trwa już na tyle długo, że jakoś trzeba się nauczyć
je ignorować, ale trzeba też myśleć i podejmować decyzje. Wcześniej ludzie po prostu nie
kontrolowali tego: uciekali, a potem zaczynali myśleć. Ale to jest bardzo wyczerpujące, gdy trzeba
uciekać dziesiątki razy w ciągu dnia.
Wasza diecezja jest chyba wyjątkowa, bo przebywają tu ludzie uciekający z niej, ale i szukający w
niej schronienia.
Część osób z Charkowa czy innych miast frontowych przeniosła się do najbliższych wsi – do swoich
krewnych czy do opuszczonych domów. Ale gdy zobaczyli, że sytuacja się nie poprawia, niektórzy
zaczęli jechać dalej. Wewnątrz kraju też trzeba znaleźć miejsce do życia i pracy, a z tym wiąże się
wiele trudności. Z drugiej strony wyjazd za granicę oznacza, że może to uczynić tylko żona i dzieci, a
mężowie ze względu na stan wojenny muszą pozostać na terytorium Ukrainy. To jest ogromny cios
dla rodziny, dla małżonków i powoduje wielkie cierpienie.
Ludzie są w ciągłym ruchu. Jedni się gdzieś osiedlają i dostają pracę, a innym się to nie udaje. Czasem
wydaje się, że wreszcie zadomowili się w nowym miejscu i nagle mówi się im: „przykro nam, musimy
prosić was o opuszczenie naszego domu”. Losy każdej przeprowadzki są inne, ale zawsze trudne.
Niektórzy wracają, bo mówią, że łatwiej jest im żyć pod ostrzałem, w niebezpieczeństwie, niż żyć jako
uchodźcy.
W takiej sytuacji, kim jesteś? Nie masz żadnych praw, nie możesz niczego zaplanować, nie masz nic
swojego. Zawsze czujesz, że jesteś dla kogoś ciężarem i że inni cię obserwują. Pod względem
psychicznym jest to bardzo trudne. Jeśli ktoś chce spróbować, niech wyjedzie ze swojego domu na
miesiąc, wpraszając się do cudzego domu, potem drugiego, potem trzeciego, potem czwartego,
zawsze jako gość i cały czas się przemieszczając.
Jak Kościół w waszej diecezji pracuje z uchodźcami i osobami wewnętrznie przesiedlonymi?
Tutaj w Charkowie mamy Księży Marianów i Caritas, oni pomagają przesiedleńcom, bo do miasta
przybyło wielu ludzi, którzy stracili swoje domy. Np. wczoraj, niedaleko stąd, blisko granicy, w jednej
wiosce zniszczono dwadzieścia domów. Rosyjskie wojska po prostu niszczą nasze ukraińskie wioski, a
potem ci, którzy przeżyli, uciekają do miasta, bo w wiosce nie da się już żyć. Do Charkowa przybywają
też przesiedleńcy z pobliskich wiosek, choć miasto wciąż jest codziennie ostrzeliwane.
Pracujemy również w innych miejscach, wspieramy rozdając pomoc humanitarną, rzeczy dla dzieci,
żywność, pieluchy czy po prostu jesteśmy do dyspozycji, by porozmawiać. Działamy w ten sposób w
Połtawie, Sumach, Konotopie, Dnieprze, a także w Zaporożu i Pokrowsku.
Co chciałby Ksiądz Biskup powiedzieć dobroczyńcom, dzięki którym PKWP może wysyłać pomoc na
Ukrainę i do Księdza diecezji?
Chciałbym w imieniu wszystkich, którzy otrzymują pomoc, jak i swoim, szczerze podziękować
każdemu za otwarte serca i okazane nam wsparcie. Nieważne czy było to dużo, czy mało, ważne, że
nie pozostaliście obojętni na naszą sytuację. Szczerze dziękuję! Niech Bóg was błogosławi!