Etiopia: Nadzieja dla erytrejskich uchodźcow
29 gru 2016Erytrejczycy, zanim trafią do Europy, USA albo Kanady, przechodzą przez Etiopię – jedno z największych przejściowych państw w Afryce, w którym obecnie znalazło schronienie około 800 tys. uchodźców.
W 2015 roku na wybrzeża europejskich państw przybyło około 50 tysięcy Erytrejczyków, by stać się jedną z największych etnicznych wspólnot wśród uchodźców, zaraz po Syryjczykach, Irakijczykach i Afgańczykach, doświadczonych w swoich krajach brutalną, wojenną rzeczywistością. Erytrejczycy, zanim trafią do Europy, USA albo Kanady, przechodzą przez Etiopię – jedno z największych przejściowych państw w Afryce, w którym obecnie znalazło schronienie około 800 tys. uchodźców. Kraj ten doświadczany jest ogromną plagą głodu, której liczba ofiar szacowana jest na 10 milionów. Pomimo tego, Etiopia wciąż udziela gościny wszystkim potrzebującym z Sudanu, Somalii i Erytrei. Mniej więcej 120 tys. Erytrejczyków przebywa w czterech obozach, zlokalizowanych w regionie Tigray, na północy Etiopii.
Etiopskie obozy, każdego dnia, przyjmują 300 osób. Większość z nich to młodzi, dobrze wykształceni mężczyźni, uciekający przed perspektywą długiej, praktycznie niekończącej się, służby wojskowej. Ojciec Hadgu Hagos, katolicki ksiądz rytu etiopskiego, razem z bratem Ghiday Alemą, każdego tygodnia odwiedzają obozy w Shimelba, Mai-Aini i Hitsatse, zauważając, że wielu spośród uchodźców to osoby nieletnie, ba! – nawet pozbawione opieki dzieci.
Obóz Hitsatse, położony w sercu górzystej pustyni, więcej jak 70 km od najbliższego miasta, tworzą setki prostych baraków i nędznych namiotów UNHCR. To dom dla wielu wielopokoleniowych rodzin. Działające tam organizacje charytatywne realizują wiele zadań – dostarczanie wody pitnej, żywności, ale również organizowanie edukacji dla dzieci, wspieranie osób niepełnosprawnych czy kobiet, które padły ofiarą przemocy. Istnieje również duchowy wymiar pomocy; na terenie obozu działa kilka kaplic – prawosławna, katolicka, oraz muzułmańskie miejsce modlitwy. Wspólnota katolicka, zważywszy na 25 tysięczną rzeszę uchodźców, jest niewielka, ale już kolejny obóz, w Shimelbie, 128 km od głównego ośrodka miejskiego, liczy ponad 5000 katolików, skupionych w młodzieżowych grupach pod przewodnictwem katechistów. Bracia Hagos i Ghiday udzielają im sakramentów i razem z katechistami, przygotowują chętnych do sakramentów. Nauczają, odwiedzają rodziny, grają w piłkę z dzieciakami. „Ludzie, doświadczający wykluczenia, muszą się psychologicznie odbudować. Musimy pracować z nimi, opiekować się nimi. Musimy mówić im o Bogu” – wyjaśnia brat Hagos. Otwiera właśnie skromną kaplicę, w towarzystwie starszego człowieka, o wysuszonej cerze, w dużych, nieproporcjonalnych do jego twarzy, okularach. Starzec, pomimo tego, że pracuje w ambasadzie amerykańskiej w Asmarze, od trzech lat czeka na wizę. Cały czas ma nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł opuścić to miejsce, razem ze swoją żoną. Dodaje też, że nie daliby rady wytrzymać tego wszystkiego, gdyby nie ich wiara. “Zostawiliśmy wszystko, ale przybyliśmy tu, umocnieni wiarą katolicką. Dzięki temu, że w obozie mamy kaplicę, możemy w dalszym ciągu pielęgnować naszą religię. Tutaj, w okolicy, nie ma katolików, ale kiedy ktoś przybywa do obozu i widzi tę kaplicę, od razu napełnia się nadzieją. Wszyscy się tutaj zbieramy, i nic nie jest w stanie wyrazić naszej wdzięczności dla Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie, za wybudowanie jej”.
Chrześcijanie erytrejscy potrzebują silnej wiary. O.Hagos tłumaczy, że te wszystkie doświadczenia – prześladowania i nielegalne przekroczenie granicy odbijają się na psychice uchodźców. Musieli sprzedać cały swój dobytek, by móc zapłacić żołnierzom i celnikom. Przybywają do obozu, nie mając niczego. Poczucie beznadziei, frustracja i depresja są powszechne. Wzmacnia je dodatkowo rozłąka z rodziną, tęsknota, bezczynność, niepewne jutro. Konsekwencje są poważne: alkohol, narkotyki, samobójstwa. „Jeśli zdarza się, że nie mogą zdobyć pieniędzy, by zapłacić przemytnikom, ich życie w obozie traci sens. Zaczynają siebie nienawidzić. Widziałem, jak kiedyś, w obozie, podpaliła się jedna dziewczyna. Nie mogą wytrzymać tego napięcia, ale jednocześnie, bardzo rzadko opowiadają o swoich doświadczeniach z wędrówki czy obozu.”
Większość nie chce zostać w Etiopii, doświadczanej przez klęskę głodu i braku wody, gdzie nie ma perspektyw na pracę i normalne życie. Legalny sposób na emigrację to uzyskanie wizy do Europy, USA czy Kanady. Cztery rodziny otrzymały je tydzień temu, ale kolejka jest naprawdę długa. Czas oczekiwania wynosi od 3 do 7 lat. Starsi ludzie, niemogący zmierzyć się z trudami podróży, oczekują na przenosiny, nie podejmując prób opuszczenia obozu swoimi sposobami. Młodsi, niecierpliwi, niechętni do zmarnowania najlepszych lat swojego życia, podejmują ryzykowną próbę przedostania się poprzez pustynię i Morze Śródziemne. Nielegalne szlaki wiodą przez Sudan, Egipt, Libię oraz włoską wysepkę Lampeduzę.
“Ci młodzi naprawdę są niezwykli – podkreśla O. Hagos – Często oczekują długimi latami, bez żadnej pewności co do swoich losów. Marzą o lepszym życiu. Usiłujemy ich przekonać do podjęcia legalnych działań, ale oni, w swej desperacji, podejmują ryzyko. Czasem ktoś znika, a my, po paru miesiącach dowiadujemy się, że ten chłopak, z którym graliśmy w piłkę, który był naszym ministrantem, utonął w Morzu Śródziemnym. Kiedyś straciliśmy16 takich dzieciaków. Płakałem razem z ich najbliższymi. Jednym z nich był Tadese, bardzo inteligentny, bystry młodzieniec, który zawsze zachęcał swoich rówieśników do chodzenia do kościoła…Lubiliśmy razem pożartować…Zginął w tamtym roku. Cały czas mam przed oczami jego twarz”.
Zanim Pomoc Kościołowi w Potrzebie zbudowało kaplicę w obozie Hitsatse, Msze święte odbywały się na świeżym powietrzu. W 2015 roku fundusze wsparły projekty w Etiopii kwotą ponad 2,3 milionów Euro.
Autor: Magdalena Wolnik
Tłumaczenie: Agata Witkowska