Egipt: „Niestety, sytuacja przejściowa nie będzie zbyt łagodna”
18 lip 2013Bliski Wschód. Wywiad z Oliverem Maksanem przeprowadzony przez Marię Lozano.
Panie Maksan, wrócił Pan wczoraj z długiej podróży w Egipcie. Jaka była sytuacja, gdy Pan tam przybył?
Przyleciałem 28 czerwca. Tego dnia w całym kraju rozpoczęły się już liczne manifestacje przeciwko Mursiemu. Opłakiwano już także pierwsze ofiary. Na przykład młody Amerykanin został zamordowany w Aleksandrii. Stany Zjednoczone ewakuowały swój personel dyplomatyczny. Loty z Kairu do Europy i do Stanów były, jak się wydaje, zapełnione. Wszystko to nie zwiastowało nic dobrego na nadchodzący koniec tygodnia.
W niedzielę 30 czerwca upłynął rok, jak Prezydent Mursi objął władzę.
Zgadza się. Podobno zebrano 22 miliony podpisów osób domagających się dymisji Mursiego. Oczekiwano olbrzymich demonstracji. Obawiano się okrucieństw i rozruchów. ja mieszkałem u sióstr katolickich, niedaleko Placu Tahrir. Siostry były bardzo zatroskane, ale także nastawione optymistycznie w związku z przypuszczalnym odejściem Mursiego. Takie było również zdanie wielu osób w Kairze: «Bractwo Muzułmańskie to wąż na łonie tego kraju», powiedziała mi pewna kobieta. Wieczorem po swoim przybyciu poszedłem na Plac Tahrir. Wszyscy nerwowo oczekiwali, co miał przynieść koniec tygodnia
Agresja, jakiej się obawiano, nastąpiła 30 czerwca?
W rzeczywistości, nie. Wbrew wszelkim oczekiwaniom dzień, na jaki wszyscy czekali z niepokojem, przebiegł spokojnie. Tamtego dnia byłem obecny przy dwóch manifestacjach, jednej zwolenników, a drugiej przeciwników Mursiego. Wszystko wszędzie przebiegało spokojnie. Panował klimat prawdziwego święta ludowego. Podczas swojej manifestacji Bractwo Muzułmańskie próbowało w widoczny sposób wyjaśnić własną opinię cudzoziemcom z Zachodu: ich Prezydent został wybrany legalnie i nie miał zamiaru podać się do dymisji. Jednak wielu z nich miało też w ręku metalowe sztangi czy drewniane kije. Twierdzili, że po to, aby się bronić. Jeden z nich powiedział mi: « Będziemy bronić naszego Prezydenta własnym życiem». W tym czasie na Placu Tahrir ludzie nadal domagali się dymisji Mursiego.
Przymierze anty-Mursi „Tamarod” wywarło następnie presję na Prezydencie grożąc sparaliżowaniem kraju nieposłuszeństwem cywilnym.
Dokładnie tak. W poniedziałek 1 lipca także Wojsko połączyło się z nim i postawiło ultimatum: jeśli wola ludu nie zostanie spełniona przez 48 godzin, wojsko znajdzie rozwiązanie. Było to ogłoszenie zamachu stanu. Radość w obozie przeciwników Mursiego była tym większa w poniedziałek wieczorem. Już wiedziano, że Mursi został pokonany. Na Placu Tahrir wystrzelono fajerwerki. Samochody jeździły trąbiąc ulicami miasta. Na Placu Tahrir pojawiły się rodziny z dziećmi. To było jak po zwycięstwie na meczu piłkarskim.
Niestety, potem sytuacja się zmieniła. Kiedy atmosfera się pogorszyła? Po ultimatum we środę?
Tak, ale z opóźnieniem. Ultimatum kończyło się w środę około 16:30 i można było wszędzie odczuć napięcie. Najpierw jednak nic się nie działo. Później, około 19:00 wydarzenia następowały jedno po drugim. Wojsko rozmieszczało się we wszystkich strategicznych punktach miasta. Generał Al-Sisi, dowódca wojska, ogłosił, że wieczorem pojawi się deklaracja w telewizji publicznej. Około 21:00, w chwili, gdy podał do wiadomości złożenie z urzędu Mursiego i objęcie rządu przez władzę przejściową, zapanowała nieopisana radość, która nie malała w ciągu kolejnych godzin. Święto trwało długo po północy. Chrześcijanie także domagali się stanowczo dymisji Mursiego. Natomiast ze strony braci muzułmanów panowało oszołomienie. Niektórzy fanatyczni islamiści szybko oskarżyli Koptów, że to oni są winni i podłożyli owego wieczoru zbrodniczy ogień pod katolicki kościół w Minya, w południowej części Kairu.
Dlaczego przypisują winę szczególnie Koptom?
Bo wówczas nie oskarża się muzułmanów. Poza tym, Koptów można łatwo zastraszyć jako grupę, są stosunkowo nieliczni, zaledwie jakieś 10% ludności to chrześcijanie. Dodatkowo ta logika kozła ofiarnego wzmacnia wewnętrzną spójność islamistów. Dla przykładu, znaczący członek Bractwa Muzułmańskiego, Safwat Al-Hegazy, wielokrotnie groził Koptom, że popłynie krew, jeśli opowiedzą się za złożeniem z urzędu Prezydenta.
Pomimo radości z ustąpienia Mursiego nie dały się słyszeć głosy pełne niepokoju?
Ogólnie atmosfera w ubiegłym tygodniu była bardzo optymistyczna. Odejście Mursiego od władzy odbyło się w dużej części w ciszy. Wojsko sprzymierzyło przeciwko niemu nie tylko lewicę, liberałów i chrześcijan, ale też Uniwersytet Al-Azhar, a nawet partię salafitów AlNour. Podczas ogłoszenia złożenia Mursiego z urzędu koptyjski papież Tawadros II ukazał się w telewizji u boku Wielkiego Szejka z Al-Azhar.
A chrześcijanie ? Czy nie byli zaniepokojeni ? Jako mniejszość, są szczególnie podatni na ataki.
Obawiali się aktów przemocy ze strony islamistów. Jednak ogólnie chrześcijanie odczuwali entuzjazm i ulgę. Przesłanie brzmiało: na nowo stanowią część Egiptu. Za rządów Mursiego czuli się wykluczeni. Rozmawiałem w piątek z katolickim patriarchą Koptów katolickich Ibrahimem. Uważa on, że problemy polityczne i ekonomiczne są duże, ale możliwe do rozwiązania.
Ten optymizm rozwiał się od poniedziałku rano? Przecież przynajmniej 51 osób zostało zabitych w Kairze w czasie starć pomiędzy zwolennikami Mursiego i wojskiem. Niektórzy mówią o masakrze.
W poniedziałek rano śledziłem z bliska to starcie. Można było zobaczyć zwolenników Mursiego we krwi. W oddali rozlegały się wystrzały. To spowodowało oburzenie na całym świecie. Odtąd strach wzrósł w całym kraju. Zwłaszcza chrześcijanie czują się zagrożeni. «Jesteśmy łatwym celem», słychać bez przerwy. Ponadto żal budzą straty w ludziach, jak też błędy polityczne. Salafici wycofali się z przejściowego przymierza. Wielki Szejk rozmyśla nad zawieszeniem swojego udziału. To wszystko odejmuje dużą część wiarygodności okresu przejściowego wobec muzułmanów. Dla Bractwa Muzułmańskiego stało się odtąd łatwiejsze ogłosić złożenie z urzędu Mursiego jako zamach stanu dawnych sił reżimu Mubaraka.
Gdzie są teraz przeciwnicy Mursiego? Mówi się tylko o wojsku.
W Kairze wytrwale utrzymują się w dzielnicy Nasr City, niedaleko meczetu Rabaa. Założyli tam swój obóz. Jednak starcia w poniedziałek rano miały miejsce gdzie indziej. Przeciętny mieszkaniec Kairu niezbyt orientuje się w przebiegu sytuacji, miasto jest ogromne.
Media mówią o wojnie cywilnej. Czy według Pana jest to przesada?
Trzeba być ostrożnym w używaniu wyrażeń tak ekstremalnych. Kraj jest oczywiście podzielony, nawet coraz bardziej. Niewątpliwie od poniedziałku nastąpił wzrost napięcia. Co więcej, Bractwo Muzułmańskie i islamiści mają solidnych zwolenników, którzy stanowią przynajmniej 25% wyborców. Pozostają więc silnym elementem politycznym. Z drugiej strony, odrzucenie Mursiego przekroczyło obozy, a linia podziału nie przebiegała jedynie między świeckimi a islamistami. Widziałem na Placu Tahrir całkowicie zawoalowane kobiety, które były przeciwko Mursiemu, bo prowadził złą politykę. Mimo to wyczuwa się tendencję do agresji. Ponadto broń jest w zasięgu ręki. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby doszło do wojny cywilnej jak w Syrii. Po prostu wojsko i policja są zbyt silne. Ale jest prawdopodobieństwo, że nastąpią częste wybuchy przemocy. Ataki terrorystyczne ze strony grup dżihadystów też nie są wykluczone. Niestety, sytuacja przejściowa nie odbędzie się cicho. W najgorszym przypadku istnieje groźba scenariusza jak w Algierii w latach 1990, gdy islamiści pozbawieni władzy przeszli do zbrojnego oporu. W najlepszym przypadku Bractwo Muzułmańskie odnajdzie drogę ugody politycznej.
press@acn-intl.org
(tł. s. A. Duda)