Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie

PKWP finansuje zakwaterowanie, środki do życia, opiekę psychologiczną i duszpasterską.

Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie Zdj. Ismael Martínez Sánchez, ACN International / Lida z wnuczką Nané – uchodźcy z Górskiego Kanrabachu, w miejscu obecnego zamieszkania – w Artashat w Armenii, 2021 r.

27 września 2020 r. ledwo zauważony przez świat konflikt między Armenią a Azerbejdżanem przerodził się w wojnę w Górskim Karabachu. Zawieszenie broni między dwoma krajami zostało wynegocjowane 9 listopada 2020 r. Wojna ta dodała niewidzianą dotąd warstwę brutalności do długotrwałego konfliktu i doprowadziła do katastrofy humanitarnej – do niezliczonych zbrodni wojennych doliczyć należy ponad 4 tys. poległych ormiańskich żołnierzy – prawie całe pokolenie młodych mężczyzn – i około 90 tys. uchodźców. Tylko około 25 tys. z nich zdołało powrócić do swoich domów. Pozostali są uwięzieni w Armenii, walcząc o przetrwanie i powrót do normalnego życia.

Wiele organizacji charytatywnych opuściło Armenię, a w wielu miejscach pomoc państwa nie jest już możliwa. W październiku br. członkowie Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International) odwiedzili kraj, aby przyjrzeć się sytuacji i dowiedzieć się, jak obecnie można najskuteczniej pomóc. Przedstawiciele PKWP mieli wówczas okazję spotkać się z wieloma rodzinami uchodźców. Jedną z nich była rodzina Lidy, która opowiedziała o swoich najbliższych i o tym, co przeszła.

Artashat to małe miasteczko położone w miejscu, gdzie stykają się granice Armenii, Turcji i Azerbejdżanu. Pozostawiliśmy za sobą centrum miasta i jedziemy długą, zakurzoną szutrową drogą, która wydaje się prowadzić donikąd. Po obu stronach drogi znajdują się opuszczone zakłady przemysłowe – relikty czasów radzieckich. Po około pięciu kilometrach skręcamy i wjeżdżamy na teren jednego z nich. Na najdalszym skraju stoi dom, na pierwszy rzut oka opuszczony. Pozory są jednak mylące. W drzwiach czeka na nas Lida, blondwłosa kobieta w średnim wieku. Jej twarz jest zmęczona, ale ona, jej synowa Mariam i jej mała wnuczka Nané cieszą się, że ich odwiedzamy. Podczas gdy Mariam robi nam kawę w prowizorycznej kuchni, Lida opowiada o tym, co przeżyli w ciągu ostatniego roku:

„W Górskim Karabachu wiedliśmy dobre życie. Od wielu lat jestem wdową, ale dzięki pracy nauczycielki (z 22-letnim stażem) byłam w stanie zapewnić dobre utrzymanie moim dwóm synom. Mieliśmy mały domek i wszystko, co było nam potrzebne. W zeszłym roku gwałtownie się to zmieniło – 27 września moi dwaj synowie wyjechali, aby wstąpić do wojska i walczyć. Mieli 22 i 24 lata. Zostałyśmy same z synową i wnuczką. Wtedy zaczęło się bombardowanie. Najpierw próbowałyśmy schronić się pod stołem. Później ukryłyśmy się w piwnicy z niewielką ilością jedzenia i wody. Nie było już elektryczności ani bieżącej wody. Kiedy starsi powiedzieli nam, że musimy opuścić wioskę, najpierw uciekłyśmy do Berdzoru, a tydzień później zostałyśmy przewiezione autobusem do Armenii. Miałyśmy ze sobą tylko walizkę. Na początku udało nam się zamieszkać u krewnych w Artashat. Ale nie mogłyśmy tam zostać na stałe. Byłyśmy ciężarem dla rodziny. Obecnie od sześciu miesięcy mieszkamy tutaj”.

Pokazuje nam mieszkanie: wszystko jest czyste i schludne, ale umeblowane i wyposażone spartańsko w najpotrzebniejsze rzeczy, bez prądu i bieżącej wody. „Raz w tygodniu chodzimy po wodę do naszych krewnych”- tłumaczy Lida. W suficie jest ogromna dziura, przez którą można zajrzeć na pierwsze piętro. Rodzina zaciągnęła pożyczkę, aby móc kupić najbardziej podstawowe wyposażenie. „I to pomimo tego, że wciąż spłacamy kredyt w Górskim Karabachu, który zaciągnęliśmy na przedszkole, gdy dowiedzieliśmy się, że urodzi się Nané. Tamtejszy bank nie ma litości. Nie mam pojęcia, jak my sobie kiedykolwiek poradzimy”.

Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie Zdj. Ismael Martínez Sánchez, ACN International / Mariam, synowa Lidi; W suficie domu jest ogromna dziura, przez którą można zajrzeć na pierwsze piętro; Artashat w Armenii, 2021 r.

Jedyną pomocą, jaką otrzymali, była wypłata 150 U$D w ciągu pierwszych czterech miesięcy. Ci, którzy stracili członka rodziny, otrzymali ryczałt w wysokości 20 tys. U$D. Na szczęście obaj synowie Lidy wrócili z wojny do domu. Jednak starszy z nich przeżywa poważną traumę i obecnie nie jest w stanie pracować. „Młodszy syn znalazł pracę w fabryce konserw, trochę dalej od drogi, ale jest ona słabo płatna. Pierwsze wynagrodzenie otrzymał dopiero po sześciu miesiącach. Staram się pomóc w utrzymaniu rodziny, udzielając korepetycji dwóm uczniom”.

Kiedy Lida mówi o swoim domu w Górskim Karabachu, ma łzy w oczach: „Właściwie oczekuje się od nas, że wrócimy do naszych domów – pod warunkiem, że nie zostały zniszczone. Ale tam nie jest bezpiecznie. W razie wątpliwości, żołnierze <Mirotvorcy> (rosyjskie siły <pokojowe>), stacjonujący na granicy, przymkną oko. Jednak Azerbejdżanie zajęli nasz dom i beztrosko piszą o tym na Facebooku”.

Utrata dachu nad głową, utrata pracy, a tym samym środków do życia, trauma, której doświadczyli – to wszystko osłabiło nie tylko Lidę i jej rodzinę, ale także tysiące innych osób.

Jak to często bywa, Kościół katolicki jest tym, który przejmuje opiekę nad ludźmi, gdy pomoc państwa nie jest już możliwa. Kościół zapewnia nie tylko pomoc duchową i psychologiczną, aby pomóc uporać się z traumą, ale także wsparcie materialne: pomaga, gdy niepełnosprawni weterani potrzebują przystosowanego do ich potrzeb mieszkania, gdy kilka napraw poprawi sytuację życiową rodziny lub gdy, na przykład, łazienka uchroni rodzinę przed koniecznością wędrówki przez podwórko w mroźną pogodę.

Ponieważ wiele rodzin – przynajmniej tymczasowo – straciło swoich żywicieli (część z nich pracuje w Rosji, część pozostała w Górskim Karabachu lub przechodzi rehabilitację), w kraju, w którym rośnie bezrobocie i ceny, Kościół pomaga także pozbawionym środków do życia rodzinom. Jeśli to tylko możliwe, pomaga im w znalezieniu pracy.

PKWP wspiera lokalny Kościół poprzez finansowanie przez okres 15 miesięcy pakietów pomocy doraźnej dla 150 rodzin mieszkających w mieście Goris, położonym blisko granicy z Górskim Karabachem w Obwodzie Syunik. W skład pakietu wchodzą wszystkie wymienione wyżej elementy: zakwaterowanie, środki do życia, opieka psychologiczna i duszpasterska.

„Obecność chrześcijan w Ziemi Świętej zagrożona w najwyższym stopniu”

Oświadczenie patriarchów i zwierzchników Kościołów lokalnych w Jerozolimie.

Ziemia ŚwiętaZdj. ACN International / Tradycyjna procesja w Niedzielę Palmową z Betfage na Górze Oliwnej do kościoła św. Anny na Starym Mieście w Jerozolimie; 2016 r.

Biskupi jerozolimscy ostrzegli, że egzystencji chrześcijaństwa w Ziemi Świętej zagraża „systematyczna próba” wyeliminowania tej wspólnoty religijnej – duchowni są wykorzystywani, a kościoły niszczone.

„W całej Ziemi Świętej chrześcijanie stali się celem częstych i długotrwałych ataków ze strony skrajnych radykalnych grup. Od 2012 r. miały miejsce niezliczone incydenty fizycznych i słownych napaści na księży i innych duchownych, ataki na chrześcijańskie kościoły, regularne dewastacje i bezczeszczenie świętych miejsc, a także ciągłe zastraszanie lokalnych chrześcijan, którzy po prostu starają się swobodnie sprawować kult i prowadzić swoje codzienne życie. Taktyka ta jest stosowana przez wspomniane radykalne grupy w systematycznej próbie wyparcia społeczności chrześcijańskiej z Jerozolimy i innych części Ziemi Świętej” – czytamy w oświadczeniu patriarchów i zwierzchników Kościołów lokalnych w Jerozolimie.

Jego kopię otrzymało Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International). Z wdzięcznością przyjęto w nim wyraźne zobowiązanie rządu izraelskiego do zapewnienia chrześcijanom bezpiecznego życia w kraju, ale wyrażono niepokój z powodu porażki instytucji państwowych w walce z atakami.

„Jest zatem sprawą poważnie niepokojącą, gdy to narodowe zobowiązanie zostaje sprzeniewierzone przez niepowodzenie lokalnych polityków, urzędników i organów ścigania w ograniczaniu działalności radykalnych grup, które regularnie zastraszają lokalnych chrześcijan, napadają na księży i duchownych oraz bezczeszczą miejsca święte i nieruchomości kościelne” – w oświadczeniu podkreślono szczególne obawy związane z tym, że chrześcijańska obecność w Jerozolimie znajduje się pod presją działań ze strony radykalnych środowisk.

Hierarchowie zauważyli, że „radykalne grupy nadal nabywają strategiczne nieruchomości w Dzielnicy Chrześcijańskiej, w celu zmniejszenia obecności chrześcijan, często używając podstępnych układów i taktyk zastraszania, aby eksmitować mieszkańców z ich domów, dramatycznie zmniejszając w ten sposób obecność chrześcijan i dodatkowo zakłócając historyczne szlaki pielgrzymkowe między Betlejem a Jerozolimą”.

Patriarchowie i biskupi wezwali władze do „zajęcia się wyzwaniami, jakie radykalne grupy w Jerozolimie stawiają zarówno wspólnocie chrześcijańskiej, jak i rządom prawa, aby zapewnić, by żaden obywatel ani żadna instytucja nie musiała żyć pod groźbą przemocy lub zastraszania”.

Jako jedno z rozwiązań problemu zwierzchnicy Kościołów zaproponowali utworzenie „specjalnej strefy kultury i dziedzictwa chrześcijańskiego, aby zabezpieczyć integralność Dzielnicy Chrześcijańskiej w Starym Mieście Jerozolimie”, co zapewniłoby również zachowanie chrześcijańskiego dziedzictwa miasta.

Pierwsze paczki w rękach potrzebujących Libańczyków

Do mieszkańców Libanu, którzy ucierpieli na skutek wybuchu w porcie w Bejrucie, ale też syryjskich uchodźców z Doliny Bekaa, przekazane zostały paczki żywnościowe zakupione dzięki inicjatywie prezydenta Andrzeja Dudy. Na miejscu przedstawicielom PKWP towarzyszą ministrowie Bogna Janke i Adam Kwiatkowski.

Paczki żywnościowe dla Libanu

W ramach Dnia Solidarności z Kościołem Prześladowanym Polska przekazała już potrzebującym mieszkańcom Libanu 600 tys. euro. Do Kraju Cedrów docierają kolejne transporty z pomocą humanitarną. Życzliwość wojska pozwoliła przewieźć do Bejrutu m.in. mleko w proszku, leki i środki czystości. Wsparcie uzupełniły środki z rezerwy premiera, które zostały uruchomione z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy.

„Za te pieniądze, które tutaj dotarły, są kupowane paczki żywnościowe” – mówi minister w KPRP Bogna Janke, która przybyła do Libanu, by osobiście przekazać pomoc potrzebującym mieszkańcom. Towarzyszy jej minister Adam Kwiatkowskim z Kancelarii Prezydenta i ks. prof. Waldemar Cisło, dyrektor sekcji polskiej Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie.

Polska misja solidarności dotarła w środę do dwóch obozów dla uchodźców. W Saadnayel w Dolinie Bekaa przebywa ok. 2 tys. Syryjczyków. Do nich trafiła już część paczek z żywnością, jaką na miejscu skompletowało PKWP. „W paczkach są ryż, makaron. Wszystko, co najbardziej potrzebne do życia” – wyjaśnia ks. Piotr Wojtasiński z Pomocy Kościołowi w Potrzebie. „Ta żywność nie wymaga przechowywania w lodówce. W Libanie jest problem z dostępem do energii” – dodaje minister Bogna Janke.

Liban

O tym, gdzie trafia wsparcie z Polski, decydują miejscowe kościoły i fundacje, w tym m.in. Fundacja ICARE. „Oni wiedzą, kto najbardziej potrzebuje pomocy” – wyjaśnia ks. Piotr Wojtasiński. Obok obozu w Saadnayel część paczek z żywnością trafiła do syryjskich uchodźców z Al Marj. W szkole uczy się tam ok. 350 uczniów. Kolejnych 900 czeka na rozpoczęcie nauki.

Głównie pomoc jest adresowana do chrześcijan, którzy ucierpieli na skutek wybuchu w porcie w Bejrucie. „Mieszkańcy mówili nam, jak wiele ten wybuch zmienił w ich życiu” – tłumaczy minister w KPRP Adam Kwiatkowski.

Z przedstawicielami polskich władz spotkał się ks. abp Georges Bacouni, który był gościem tegorocznego Dnia Solidarności z Kościołem Prześladowanym. Kościół grecko-melchicki również pomaga przy dystrybucji paczek, jakie przekazała Polska. „Te paczki żywnościowe to taki uśmiech na Święta, nasze życzenia i podkreślenie jedności Kościoła” – mówi minister Adam Kwiatkowski.

Chrześcijanie w Libanie oczekują pomocy z Europy, bo takie wsparcie z krajów muzułmańskich dociera do wyznawców islamu. Łącznie na Bliski Wschód trafi ok. 10 tys. paczek. Każda z nich pozwala 5-osobowej rodzinie przetrwać 3 tygodnie. „Oby był to lepszy rok dla mieszkańców Libanu od tego, który teraz przeżywali. Bardzo dziękujemy za wszelką życzliwość” – podkreśla ks. prof. Waldemar Cisło, dyrektor sekcji polskiej PKWP.

„Minister Bogna Janke zapewniała na miejscu, że wsparcie nie zatrzyma się na tej pomocy, której teraz udzielamy, ale ono będzie trwało dalej” – mówi ks. Piotr Wojtasiński. Wyjaśnia, że PKWP pracuje nad pomocą edukacyjną dla dzieci z Libanu.

Paczki żywnościowe dla Libanu

Biuro Prasowe PKWP Polska

Paczki żywnościowe dla 10 tys. rodzin

Przedstawiciele polskiej sekcji PKWP ponownie przebywają w Libanie. We współpracy z Kancelarią Prezydenta przygotowują paczki żywnościowe dla najbiedniejszych. Środki na ten cel uruchomił premier Mateusz Morawiecki. To kwota ponad 2 mln zł.

Paczki żywnościowe dla rodzin

Pomoc Kościołowi w Potrzebie konsekwentnie nagłaśnia kryzys, przez jaki przechodzi Liban. Do mieszkańców kraju przekazana została kwota 500 tys. euro zebrana w Dniu Solidarności z Kościołem Prześladowanym. Z Polski wysyłane są też kolejne transporty z pomocą humanitarną. Ostatni dotarł do Libańczyków 6 grudnia. Na pokładzie samolotu było mleko w proszku, które ma zaspokoić potrzeby głodujących dzieci, a także leki przekazane przez Polfę Tarchomin i artykuły chemiczne dostarczone przez PGD Polska.

Wsparcie, jakie płynie z Polski, to odpowiedź na problemy, z którymi zmagają się mieszkańcy Kraju Cedrów. Załamanie miejscowej waluty sprawiło, że pensje, jakie otrzymują Libańczycy nie pozwalają na normalne życie. „80 proc. żyje poniżej poziomu ubóstwa, za kilkadziesiąt dolarów miesięcznie. Są to sumy ok. 20, 30 dolarów. Mieszkańcy muszą za nie wyżywić rodzinę, opłacić wszystkie koszty” – przypomina dyrektor sekcji polskiej Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie ks. prof. Waldemar Cisło. Tłumaczy, że „5-osobowa rodzina, by skromnie przeżyć, potrzebuje 100 dolarów miesięcznie”.

Paczki żywnościowe dla rodzin

Przed Świętami Bożego Narodzenia przedstawiciele polskiej sekcji PKWP ponownie udali się do Libanu. Kolejny projekt pomocowy Stowarzyszenie realizuje we współpracy z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Mateuszem Morawieckim. „Z inicjatywy prezydenta premier uruchomił środki na pomoc. Będziemy mieli okazję przekazać paczki żywnościowe najuboższym rodzinom, m.in. ofiarom wybuchu w porcie w Bejrucie” – mówi ks. prof. Cisło. Przedstawicielom PKWP w Libanie towarzyszyć będą ministrowie z Kancelarii Prezydenta Bogna Janke i Adam Kwiatkowski. W trakcie wizyty polska misja ma odwiedzić także dzieci z obozów dla uchodźców, gdzie również trafią paczki z żywnością.

Jedna taka paczka pozwala wyżywić 5-osobową rodzin przez 3 tygodnie. Polska sekcja PKWP przygotuje pomoc dla 10 tys. rodzin. Środki uruchomione przez premiera to kwota 2,3 mln zł. Z tych pieniędzy Pomoc Kościołowi w Potrzebie zakupi żywność na miejscu w Libanie. Produkty spożywcze znajdą się w paczkach dla rodzin razem z m.in. lekami, które już wcześniej udało się przetransportować do Bejrutu.

Cały czas trwa kampania SMS. Wysyłając wiadomość o treści RATUJE na nr 72405 wspieramy potrzebujących Libańczyków.

Biuro Prasowe PKWP Polska

Mozambik: Perfumy z nardu

Dlaczego budować kościół wśród najbiedniejszych w Pembie?

Mozambik-perfumy z narduZdj. ACN International / Dotychczasowa kaplica w garażu starego domu misyjnego w par. św. Karola Lwangi, Pemba, Mozambik.

Ksiądz Eduardo Roca jest hiszpańskim misjonarzem pracującym w Mahate, slumsach na południowym krańcu miasta Pemba, w północnym Mozambiku. O skrajnym ubóstwie mieszkańców wspominać nie trzeba. W ostatnich miesiącach do Mahate przybyły setki uchodźców uciekających przed atakami terrorystycznymi na północy regionu. W dzielnicy mieszkają głównie muzułmanie, ale parafia stale się rozrasta i ma już ponad 2 tys. członków. Nie ma jednak kościoła, w którym wierni mogliby się spotykać.

Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International) postanowiło pomóc parafii w budowie kościoła pod wezwaniem św. Karola Lwangi. Ks. Eduardo podzielił się swoimi odczuciami, jakie mu towarzyszyły, kiedy otrzymał od PKWP list, zapewniający go o wsparciu:

„Pośród tragedii, kiedy oczy były zwrócone tylko na odniesione rany, kiedy wydawało się, że nic się nie wydarzy, że rozpacz ogarnie wszystko, nadszedł list z darowizną na budowę kościoła.

Ktoś dostrzegł to, co musiał zobaczyć niewidomy przy drodze, ten, który nie mógł widzieć. Ktoś skierował swoje oczy poza ogień i burzę i dostrzegł nadzieję.

Pieniądze pochodzą z organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, która właśnie to robi: pomaga cierpiącym chrześcijanom na całym świecie… jest oczami, które widzą dalej niż ciemności zła.

Jeśli w ekstremalnej i krytycznej sytuacji, pośród wciąż rozgrywającej się tragedii humanitarnej, nagle otrzymujesz taką wiadomość, to uświadamiasz sobie, że jest to zaskakujące działanie Boga Dobrej Nowiny.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy tak wiele teorii z niepodważalnymi argumentami wypełniało mój umysł, osobiście zakwestionowałbym konieczność, a nawet pastoralną zasadność budowy kościoła. Tym bardziej w takim kontekście jak ten, gdzie skrajne ubóstwo, brak minimalnych warunków mieszkaniowych dla wielu osób, niepodważalny brak podstawowych usług pozwalających na godne życie, stanowią wyraźne wyzwanie, które może pozostawić na boku inne wątpliwe potrzeby, takie jak kościół.

Nie mogę nie myśleć o słowach apostoła Judasza o drogich perfumach z nardu, które kobieta wylała na stopy Jezusa. Jeśli cokolwiek może być usprawiedliwione, całkowicie usprawiedliwione, to jest to oddanie ubogim tego, co ten pozbawiony skrupułów system kradnie im każdego dnia. Odpowiedź Jezusa sprawia mi ból. Jak On może tak mówić? Że zawsze będziemy mieli ubogich u siebie… Ilu ludzi takimi słowami usprawiedliwia swój sposób życia!… Enigmatyczne słowa, jak wiele innych, które wypowiedział.

To właśnie ta druga część zdania: że „nie zawsze Mnie macie”, zdaje się wyjaśniać, dlaczego budujemy kościół i wydajemy tak wiele na drogie perfumy nardowe.

Mozambik-perfumy z narduZdj. ACN International / Mury nowego budynku kościoła już stoją; par. św. Karola Lwangi, Pemba, Mozambik.

Mury budynku kościoła już stoją i można już sobie trochę wyobrazić, co z tego będzie… Spędzam w nim pełne nadziei chwile, bo czuję, że jest przesiąknięty przyszłością… To tak, jakby ta góra cementu krzyczała w swoim bezruchu, jak prorok zraniony całą tą straszną rzeczywistością, że przyszły świat należy do Boga!

Kiedy przybyłem do Mahate, pierwszej misji w mieście Pemba, moja wspólnota była małą garstką biedaków, bardzo słabo rozumiejących Boże drogi… Kiedy przybyli pierwsi misjonarze, osiedlili się w wiosce, która miała już tysiącletnią tradycję islamską. Misja była quasi-parafią, ponieważ brakowało jej tego, co było potrzebne, aby być nią w pełni.

Mieszkańcy chcieli mieć kościół, ponieważ jako kaplicę wykorzystaliśmy garaż starego domu misyjnego. Ale przynajmniej przez pierwsze dwa czy trzy lata nie potrzebowaliśmy więcej miejsca… W miarę jak przybywało rodzin, coraz więcej chrześcijan zaczęło przychodzić na niedzielne msze święte. Zawsze powtarzałem to samo: potrzebujemy żywych kamieni, a nie martwych… I to były właśnie te, które niewątpliwie Duch powoływał…

Musiałem zbudować dużą wiatę, aby chronić ich od słońca i deszczu. Dziś przychodzi tak wielu ludzi, że z powodu braku miejsca w środku, zawsze kilku pozostaje na zewnątrz… W ciągu ostatnich trzech lat nasze wspólnoty rozrosły się, zwłaszcza z powodu przybycia chrześcijan z północy, którzy uciekają przed atakami terrorystycznymi; obecnie jest ich już pięć.

Mozambik-perfumy z narduZdj. ACN International / Ksiądz Eduardo Roca – hiszpański misjonarz pracujący w Mahate, slumsach na południowym krańcu miasta Pemba, w północnym Mozambiku.

Nawet jeśli jest to wystarczający powód do budowy kościoła, to dla mnie nie jest on najważniejszy. Najbardziej przekonali mnie inni bracia, muzułmanie. Obecnie wielu z nich podchodzi do naszej kaplicy, wchodzi do środka i nie boi się. Strach i uprzedzenia są najgorszymi zagrożeniami dla pokoju. W ciągu prawie dziesięciu lat, odkąd tu jestem, jedną z moich największych trosk było poszukiwanie miejsca, w którym moglibyśmy się spotkać, poznać siebie nawzajem i podjąć dialog. Ostatnio przychodzą tu imamowie i widzę z wdzięcznością, że w czasach, gdy tak łatwo jest stygmatyzować, oni czują się tu dziś pewnie i bezpiecznie.

Budynek kościoła, który powstaje, daje świadectwo spotkania, bezwarunkowej akceptacji i dialogu.

Tylko takie spojrzenie może nam pomóc zrozumieć, że można wydać pieniądze na butelkę czystego nardu, a ubodzy nadal będą z nami.

PKWP podarowało nam tę butelkę, aby cała okolica mogła poczuć dobry zapach Ewangelii… Wielu z tych, którzy modlą się w siedmiu meczetach wokół nas, również czuje ten zapach. Wiedzą, że ten dom jest otwarty, że leczy rany, towarzyszy i opiekuje się… i ładnie pachnie…”.