Syria: W Aleppo nie będzie świątecznych lampek, ale jest dużo nadziei

„Dziękuję wszystkim, którzy pomogli, nawet jeśli tylko jednym euro, dziękuję z głębi serca!” – abp Joseph Tobji.

SyriaZdj. ACN International / Maronicki arcybiskup Aleppo, Joseph Tobji.

Jasne i kolorowe światełka były przed rozpoczęciem wojny domowej podstawą świątecznych dekoracji w Aleppo, ale gwałtownie rosnące ceny energii elektrycznej w mieście sprawiają, że takie rzeczy wydają się teraz luksusem.

Według maronickiego arcybiskupa Aleppo, Josepha Tobji, tegoroczne Boże Narodzenie będzie bardziej ponure niż to miało miejsce przed rozpoczęciem walk: „Przed wojną w Syrii Boże Narodzenie było wielkim i bardzo pięknym świętem. Dekoracje, światła, wszystko to zapewniało bardzo miłą atmosferę. Ale teraz brakuje nam elektryczności, benzyny, tak wielu rzeczy, które przyczyniają się do tego, że życie staje się trochę łatwiejsze. Zawsze będą jakieś dekoracje na zewnątrz, bo to przecież święta Bożego Narodzenia, ale nie takie, jak przed wojną. Ludzie w Syrii nie myślą o takich rzeczach, ponieważ tak bardzo cierpią wewnętrznie, a nie można jednocześnie cierpieć i świętować. Jednak w naszej misji duszpasterskiej staramy się dać trochę radości i nadziei naszej młodzieży, rodzinom i dzieciom, rozdając prezenty, aby Boże Narodzenie było trochę bardziej radosne”- mówi Papieskiemu Stowarzyszeniu Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International) hierarcha.

Podczas gdy walki toczą się nadal w regionach graniczących z Turcją, gdzie rebelianci wspierani przez Ankarę wciąż dominują na niektórych terenach, do większości kraju powrócił pokój. „Kiedy jeszcze trwały bombardowania, pod względem bezpieczeństwa było gorzej, nie można było wyjść na ulice, czy odprawić na przykład mszy o północy, więc z tego punktu widzenia było gorzej niż teraz. Teraz możemy wychodzić bezpiecznie” – mówi zwierzchnik lokalnego Kościoła maronickiego i dodaje: „Paradoks polega jednak na tym, że jeśli zapytasz kogokolwiek o obecną sytuację, powie ci, że w czasie bombardowań było lepiej. Kiedy żyjesz w stanie ubóstwa, wszystko jest przygnębiające, a ludzie powiedzą, że byli szczęśliwsi podczas bombardowań”.

Abp Tobji dokładnie pamięta czas, gdy jego własna katedra św. Eliasza została zniszczona przez wybuch. Kiedy w grudniu 2016 r. Aleppo zostało oczyszczone z antyreżimowych rebeliantów, a główny kościół wspólnoty legł w gruzach, to właśnie maronicka młodzież wniosła energię, by się podnieść i iść dalej. „Myśleliśmy, że nie będzie możliwości, by obchodzić Boże Narodzenie zaledwie 10 dni po wyzwoleniu miasta, ale młodzi ludzie nalegali. Ustawili szopkę w ruinach i ta msza św. przeszła do historii” – wspomina arcybiskup.

Pięć lat później w katedrze odrestaurowanej dzięki funduszom PKWP, znów będą celebrowane msze św. Zdaniem abp. Josepha Tobji to prezent świąteczny dla całego lokalnego Kościoła: „Myślałem, że to już koniec, że świątynia jest zniszczona, jak więc można ją odbudować? Wymagało to wiele wysiłku, lecz powoli, powoli, Pan obdarzył nas łaską, dając nam nowe Boże Narodzenie”.

SyriaZdj. ACN International / Msza św. w zniszczonej przez wybuch maronickiej katedrze św. Eliasza w Aleppo, Boże Narodzenie 2016 r.

Wojna zniszczyła wiele rzeczy w Syrii, ale nie była w stanie zniszczyć dobrych relacji, które nadal istnieją między różnymi wspólnotami religijnymi. Muzułmanie nadal odwiedzają swoich chrześcijańskich przyjaciół i sąsiadów podczas świąt Bożego Narodzenia, a chrześcijanie robią to samo podczas świąt muzułmańskich. Jeśli chodzi o samych wyznawców Chrystusa, to choć są oni podzieleni na dziewięć różnych wspólnot, obchody Bożego Narodzenia są czynnikiem jednoczącym.

Dla chrześcijan z Aleppo odbudowa katedry jest więc symbolem nadziei, którą abp Joseph Tobji i inni biskupi starają się zaszczepić swoim wiernym: „Wszystko idzie źle, więc jak możemy powiedzieć ludziom, że wszystko jest w porządku? Nie ma żadnego znaku, że sprawy układają się dobrze. Jedynym znakiem jest Pan, On jest Panem historii, Panem życia i śmierci, Panem wszystkiego. Dlatego, jeśli On daje nam łaskę, to wszystko jest w porządku. Musimy pomagać sobie nawzajem, nie ma potrzeby martwić się o przyszłość. Oddajemy się zawsze w ręce Pana. On daje nam to, czego potrzebujemy w każdej chwili, a to, czego potrzebujemy teraz, to nawrócenie, wzajemne dźwiganie swoich krzyży. Życie nie zawsze jest pełne radości i szczęścia, a takie właśnie jest obecnie, i znosimy je, ale z nadzieją”.

PKWP wspiera chrześcijan w Aleppo od początku wojny. Abp Joseph Tobji podkreśla, że dziękuje za tę pomoc, która również pomaga dawać nadzieję jego wspólnocie: „Jesteśmy bardzo wdzięczni, bardzo wdzięczni, wszystkim naszym dobroczyńcom, którzy pomogli nam poprzez PKWP. Bez tego wsparcia nie sądzę, że chrześcijanie byliby w stanie przetrwać w Aleppo aż do teraz, nie wiedzielibyśmy, co robić. Bardzo dziękuję, dziękuję wszystkim, którzy pomogli, nawet jeśli tylko jednym euro, dziękuję z głębi serca!”.

„Obecność chrześcijan w Ziemi Świętej zagrożona w najwyższym stopniu”

Oświadczenie patriarchów i zwierzchników Kościołów lokalnych w Jerozolimie.

Ziemia ŚwiętaZdj. ACN International / Tradycyjna procesja w Niedzielę Palmową z Betfage na Górze Oliwnej do kościoła św. Anny na Starym Mieście w Jerozolimie; 2016 r.

Biskupi jerozolimscy ostrzegli, że egzystencji chrześcijaństwa w Ziemi Świętej zagraża „systematyczna próba” wyeliminowania tej wspólnoty religijnej – duchowni są wykorzystywani, a kościoły niszczone.

„W całej Ziemi Świętej chrześcijanie stali się celem częstych i długotrwałych ataków ze strony skrajnych radykalnych grup. Od 2012 r. miały miejsce niezliczone incydenty fizycznych i słownych napaści na księży i innych duchownych, ataki na chrześcijańskie kościoły, regularne dewastacje i bezczeszczenie świętych miejsc, a także ciągłe zastraszanie lokalnych chrześcijan, którzy po prostu starają się swobodnie sprawować kult i prowadzić swoje codzienne życie. Taktyka ta jest stosowana przez wspomniane radykalne grupy w systematycznej próbie wyparcia społeczności chrześcijańskiej z Jerozolimy i innych części Ziemi Świętej” – czytamy w oświadczeniu patriarchów i zwierzchników Kościołów lokalnych w Jerozolimie.

Jego kopię otrzymało Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International). Z wdzięcznością przyjęto w nim wyraźne zobowiązanie rządu izraelskiego do zapewnienia chrześcijanom bezpiecznego życia w kraju, ale wyrażono niepokój z powodu porażki instytucji państwowych w walce z atakami.

„Jest zatem sprawą poważnie niepokojącą, gdy to narodowe zobowiązanie zostaje sprzeniewierzone przez niepowodzenie lokalnych polityków, urzędników i organów ścigania w ograniczaniu działalności radykalnych grup, które regularnie zastraszają lokalnych chrześcijan, napadają na księży i duchownych oraz bezczeszczą miejsca święte i nieruchomości kościelne” – w oświadczeniu podkreślono szczególne obawy związane z tym, że chrześcijańska obecność w Jerozolimie znajduje się pod presją działań ze strony radykalnych środowisk.

Hierarchowie zauważyli, że „radykalne grupy nadal nabywają strategiczne nieruchomości w Dzielnicy Chrześcijańskiej, w celu zmniejszenia obecności chrześcijan, często używając podstępnych układów i taktyk zastraszania, aby eksmitować mieszkańców z ich domów, dramatycznie zmniejszając w ten sposób obecność chrześcijan i dodatkowo zakłócając historyczne szlaki pielgrzymkowe między Betlejem a Jerozolimą”.

Patriarchowie i biskupi wezwali władze do „zajęcia się wyzwaniami, jakie radykalne grupy w Jerozolimie stawiają zarówno wspólnocie chrześcijańskiej, jak i rządom prawa, aby zapewnić, by żaden obywatel ani żadna instytucja nie musiała żyć pod groźbą przemocy lub zastraszania”.

Jako jedno z rozwiązań problemu zwierzchnicy Kościołów zaproponowali utworzenie „specjalnej strefy kultury i dziedzictwa chrześcijańskiego, aby zabezpieczyć integralność Dzielnicy Chrześcijańskiej w Starym Mieście Jerozolimie”, co zapewniłoby również zachowanie chrześcijańskiego dziedzictwa miasta.

Czad: Nowa misja pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbego

„Kościół to ludzie, a nie to co materialne” – ks. Jakub Szałek (FD)

Czad: Nowa misja pod wezwaniem św. Maksymiliana KolbegoZdj. ks. Jakub Szałek / Ks. Jakub Szałek z dziećmi z misji w Lai; w tle widoczny ołtarz pod drzewem i fundamenty kaplicy.

Napisał do nas ks. Jakub Szałek, polski misjonarz fidei donum z diecezji bydgoskiej, który od 16 lat pracuje na misjach w Czadzie, w obszarze Afryki subsaharyjskiej. Niedawno rozpoczął nową misję w par. św. Maksymiliana Kolbe na obrzeżach miasta Lai. Tutaj zaczyna organizować wszystko od początku. Pierwszą potrzebą jest budowa studni, żeby woda mogła popłynąć w kranach budynków misyjnych. Potem zostaną wzniesione zabudowania misji i szkoły. Odpowiadając na te pilne potrzeby, Pomoc Kościołowi w Potrzebie poprzez Fundację Przyjaciel Misji ze środków płynących od naszych darczyńców, sfinansuje budowę studni i wieży ciśnień.

„Po powrocie z wakacji rozpocząłem tworzenie nowej misji pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbego. To dla mnie wielkie wyzwanie! Mam niecałe cztery hektary ziemi i trzeba ten teren jakoś zagospodarować… Rozpoczęliśmy budowę szkoły (jeden budynek z trzema klasami), oraz dużej sali parafialnej, która posłuży za tymczasową kaplicę. Póki co modlimy się pod wielkim drzewem, pod gołym niebem. W trakcie celebracji Eucharystii (o godzinie 6 rano) można kontemplować wschód słońca. Pięknie to wygląda.

Jestem świadkiem rodzącej się wspólnoty Kościoła i jest to dla mnie niesamowitym przeżyciem. Wystarczy z ludźmi być, mieć dla nich czas – wspólnota zawiązuje się sama. Ludzie miejscowi bardzo chętnie przychodzą, modlą się, porządkują teren i na ile mogą, wspierają powstającą misję. Nie ma murowanego kościoła, nie ma nawet tymczasowej kaplicy, ani żadnych innych widzialnych struktur – a misja prężnie funkcjonuje. To mi uświadomiło, że Kościół to ludzie, a nie to co materialne. Można nie mieć pieniędzy, nie mieć żadnych budynków, nie mieć struktur „betonowych” – a jednocześnie można bardzo pięknie budować wspólnotę Kościoła. Mówię to, bo sam tego doświadczam. Im mniej się posiada tego co materialne, tym człowiek bardziej wolny, bardziej dyspozycyjny… Próbuję sobie wyobrazić, jak musieli się czuć, co przeżywali pierwsi uczniowie Chrystusa, którzy głosili Jego Słowo, zdani wyłącznie na wspólnotę, w której przebywali… Obecnie mogę tego troszkę zasmakować! Każda Msza Święta, katecheza, jakiekolwiek spotkanie z ludźmi – to wszystko odbywa się pod gołym niebem, gdzieś pod jakimś drzewem. Przemieszczam się z małą walizką, w której mam wszystko to, co jest potrzebne by odprawić Mszę Świętą. Tak sobie myślę nieraz o Polsce… Mamy piękne kościoły, super wyposażone zakrystie, w których szafy uginają się pod ciężarem przepięknych naczyń i szat liturgicznych… A ja mam małą walizeczkę, która to wszystko zastępuje… I tak na prawdę nic mi nie brakuje…

Czas umyka mi bardzo szybko. Wstaję każdego dnia przed godziną piątą, odmawiam modlitwy, potem jest Msza święta pod dużym drzewem. Po Mszy jem śniadanie i ruszam na objazd wiosek. Każdego dnia spotykam się z ludźmi z innej wioski. Mam nadzieję, że do Nowego Roku uda mi się poznać cały teren mojej nowej misji. Wracam do domu wieczorem, odmawiam modlitwy, jem kolację, potem coś poczytam i nie wiadomo kiedy zrobi się godzina 23 i czas iść spać – bo rano trzeba wcześnie wstać. I tak mija mi dzień za dniem…

Bardzo proszę o modlitwę!

Ks. Jakub Szałek – misjonarz w Czadzie”

Czad: Nowa misja pod wezwaniem św. Maksymiliana KolbegoZdj. ks. Jakub Szałek / Ołtarz pod drzewem, pod gołym niebem w Lai i mała walizka, w której misjonarz ma wszystko to, co jest potrzebne by odprawić Mszę Świętą.

Poprzedni list ks. Jakuba:

https://pkwp.org/newsy/czad_nowa_misja_w_lai

Ks. Jakub Szałek dla PKWP:

Fundusze na budowę studni i wieży ciśnień w Lai w Czadzie można wpłacać na konto Fundacji Przyjaciel Misji z dopiskiem „studnia w Czadzie”.

Fundacja Przyjaciel Misji

ul. Wiertnicza 14202-952 WarszawaPKO BP Oddział 6 w Warszawie65 1020 1068 0000 1502 0147 7132

Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie

PKWP finansuje zakwaterowanie, środki do życia, opiekę psychologiczną i duszpasterską.

Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie Zdj. Ismael Martínez Sánchez, ACN International / Lida z wnuczką Nané – uchodźcy z Górskiego Kanrabachu, w miejscu obecnego zamieszkania – w Artashat w Armenii, 2021 r.

27 września 2020 r. ledwo zauważony przez świat konflikt między Armenią a Azerbejdżanem przerodził się w wojnę w Górskim Karabachu. Zawieszenie broni między dwoma krajami zostało wynegocjowane 9 listopada 2020 r. Wojna ta dodała niewidzianą dotąd warstwę brutalności do długotrwałego konfliktu i doprowadziła do katastrofy humanitarnej – do niezliczonych zbrodni wojennych doliczyć należy ponad 4 tys. poległych ormiańskich żołnierzy – prawie całe pokolenie młodych mężczyzn – i około 90 tys. uchodźców. Tylko około 25 tys. z nich zdołało powrócić do swoich domów. Pozostali są uwięzieni w Armenii, walcząc o przetrwanie i powrót do normalnego życia.

Wiele organizacji charytatywnych opuściło Armenię, a w wielu miejscach pomoc państwa nie jest już możliwa. W październiku br. członkowie Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International) odwiedzili kraj, aby przyjrzeć się sytuacji i dowiedzieć się, jak obecnie można najskuteczniej pomóc. Przedstawiciele PKWP mieli wówczas okazję spotkać się z wieloma rodzinami uchodźców. Jedną z nich była rodzina Lidy, która opowiedziała o swoich najbliższych i o tym, co przeszła.

Artashat to małe miasteczko położone w miejscu, gdzie stykają się granice Armenii, Turcji i Azerbejdżanu. Pozostawiliśmy za sobą centrum miasta i jedziemy długą, zakurzoną szutrową drogą, która wydaje się prowadzić donikąd. Po obu stronach drogi znajdują się opuszczone zakłady przemysłowe – relikty czasów radzieckich. Po około pięciu kilometrach skręcamy i wjeżdżamy na teren jednego z nich. Na najdalszym skraju stoi dom, na pierwszy rzut oka opuszczony. Pozory są jednak mylące. W drzwiach czeka na nas Lida, blondwłosa kobieta w średnim wieku. Jej twarz jest zmęczona, ale ona, jej synowa Mariam i jej mała wnuczka Nané cieszą się, że ich odwiedzamy. Podczas gdy Mariam robi nam kawę w prowizorycznej kuchni, Lida opowiada o tym, co przeżyli w ciągu ostatniego roku:

„W Górskim Karabachu wiedliśmy dobre życie. Od wielu lat jestem wdową, ale dzięki pracy nauczycielki (z 22-letnim stażem) byłam w stanie zapewnić dobre utrzymanie moim dwóm synom. Mieliśmy mały domek i wszystko, co było nam potrzebne. W zeszłym roku gwałtownie się to zmieniło – 27 września moi dwaj synowie wyjechali, aby wstąpić do wojska i walczyć. Mieli 22 i 24 lata. Zostałyśmy same z synową i wnuczką. Wtedy zaczęło się bombardowanie. Najpierw próbowałyśmy schronić się pod stołem. Później ukryłyśmy się w piwnicy z niewielką ilością jedzenia i wody. Nie było już elektryczności ani bieżącej wody. Kiedy starsi powiedzieli nam, że musimy opuścić wioskę, najpierw uciekłyśmy do Berdzoru, a tydzień później zostałyśmy przewiezione autobusem do Armenii. Miałyśmy ze sobą tylko walizkę. Na początku udało nam się zamieszkać u krewnych w Artashat. Ale nie mogłyśmy tam zostać na stałe. Byłyśmy ciężarem dla rodziny. Obecnie od sześciu miesięcy mieszkamy tutaj”.

Pokazuje nam mieszkanie: wszystko jest czyste i schludne, ale umeblowane i wyposażone spartańsko w najpotrzebniejsze rzeczy, bez prądu i bieżącej wody. „Raz w tygodniu chodzimy po wodę do naszych krewnych”- tłumaczy Lida. W suficie jest ogromna dziura, przez którą można zajrzeć na pierwsze piętro. Rodzina zaciągnęła pożyczkę, aby móc kupić najbardziej podstawowe wyposażenie. „I to pomimo tego, że wciąż spłacamy kredyt w Górskim Karabachu, który zaciągnęliśmy na przedszkole, gdy dowiedzieliśmy się, że urodzi się Nané. Tamtejszy bank nie ma litości. Nie mam pojęcia, jak my sobie kiedykolwiek poradzimy”.

Armenia: Uchodźcy z Górskiego Karabachu walczą o przetrwanie Zdj. Ismael Martínez Sánchez, ACN International / Mariam, synowa Lidi; W suficie domu jest ogromna dziura, przez którą można zajrzeć na pierwsze piętro; Artashat w Armenii, 2021 r.

Jedyną pomocą, jaką otrzymali, była wypłata 150 U$D w ciągu pierwszych czterech miesięcy. Ci, którzy stracili członka rodziny, otrzymali ryczałt w wysokości 20 tys. U$D. Na szczęście obaj synowie Lidy wrócili z wojny do domu. Jednak starszy z nich przeżywa poważną traumę i obecnie nie jest w stanie pracować. „Młodszy syn znalazł pracę w fabryce konserw, trochę dalej od drogi, ale jest ona słabo płatna. Pierwsze wynagrodzenie otrzymał dopiero po sześciu miesiącach. Staram się pomóc w utrzymaniu rodziny, udzielając korepetycji dwóm uczniom”.

Kiedy Lida mówi o swoim domu w Górskim Karabachu, ma łzy w oczach: „Właściwie oczekuje się od nas, że wrócimy do naszych domów – pod warunkiem, że nie zostały zniszczone. Ale tam nie jest bezpiecznie. W razie wątpliwości, żołnierze <Mirotvorcy> (rosyjskie siły <pokojowe>), stacjonujący na granicy, przymkną oko. Jednak Azerbejdżanie zajęli nasz dom i beztrosko piszą o tym na Facebooku”.

Utrata dachu nad głową, utrata pracy, a tym samym środków do życia, trauma, której doświadczyli – to wszystko osłabiło nie tylko Lidę i jej rodzinę, ale także tysiące innych osób.

Jak to często bywa, Kościół katolicki jest tym, który przejmuje opiekę nad ludźmi, gdy pomoc państwa nie jest już możliwa. Kościół zapewnia nie tylko pomoc duchową i psychologiczną, aby pomóc uporać się z traumą, ale także wsparcie materialne: pomaga, gdy niepełnosprawni weterani potrzebują przystosowanego do ich potrzeb mieszkania, gdy kilka napraw poprawi sytuację życiową rodziny lub gdy, na przykład, łazienka uchroni rodzinę przed koniecznością wędrówki przez podwórko w mroźną pogodę.

Ponieważ wiele rodzin – przynajmniej tymczasowo – straciło swoich żywicieli (część z nich pracuje w Rosji, część pozostała w Górskim Karabachu lub przechodzi rehabilitację), w kraju, w którym rośnie bezrobocie i ceny, Kościół pomaga także pozbawionym środków do życia rodzinom. Jeśli to tylko możliwe, pomaga im w znalezieniu pracy.

PKWP wspiera lokalny Kościół poprzez finansowanie przez okres 15 miesięcy pakietów pomocy doraźnej dla 150 rodzin mieszkających w mieście Goris, położonym blisko granicy z Górskim Karabachem w Obwodzie Syunik. W skład pakietu wchodzą wszystkie wymienione wyżej elementy: zakwaterowanie, środki do życia, opieka psychologiczna i duszpasterska.

Wdzięczność mieszkańców Libanu

Ostatniego dnia pobytu w Libanie polska delegacja przekazała paczki z żywnością strażakom, którzy jako pierwsi ruszyli do portu w Bejrucie, by walczyć z potężnym pożarem. Ministrowie z Kancelarii Prezydenta RP Bogna Janke i Adam Kwiatkowski odbyli szereg spotkań. Przyjęli ich prezydent kraju Michel Aoun, a także przywódcy miejscowych Kościołów: maronickiego i grecko-melchickiego.

Wdzięczność mieszkańców Libanu

W Dniu Solidarności z Kościołem Prześladowanym Polacy zebrali na wsparcie dla Libanu 600 tys. euro. Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie wysyła do Bejrutu kolejne transporty humanitarne. Na pokładzie wojskowego samolotu były leki, które można przechowywać bez lodówki, a także mleko w proszku i środki czystości. Produkty pochodzą od sponsorów, m.in. Grupy PKP, Polfy Tarchomin i PGD Polska.

Wsparcie dla Libanu uzupełnia inicjatywa podjęta przez prezydenta Andrzeja Dudę. Na jego prośbę premier uruchomił środki z rezerwy budżetowej, co pozwoliło skompletować na miejscu 10 tys. paczek z żywnością. Paczki zostały rozdzielone. Część z nich trafiła do obozów dla syryjskich uchodźców. Inne otrzymały miejscowe kościoły. „Maronitom przekazaliśmy 2 tys. paczek” – mówi dyrektor sekcji polskiej PKWP ks. prof. Waldemar Cisło. Pomoc trafiła też do wiernych Kościoła grecko-melchickiego.

Na miejscu w Libanie żywność i potrzebne produkty mieszkańcom kraju przekazali ministrowie z Kancelarii Prezydenta RP Bogna Janke i Adam Kwiatkowski. Ministrów przyjęli na rozmowach maronicki patriarcha kard. Bechara Boutros Rai oraz patriarcha grecko-melchicki abp Joseph Absi. W trakcie rozmów przywódcy religijni zwracali uwagę na pilne potrzeby edukacyjne. „Wielu szkołom katolickim w Libanie grozi zamknięcie. Aby dziecko mogło uczęszczać do szkoły potrzeba 20 dolarów miesięcznie” – podkreśla ks. prof. Waldemar Cisło.

Wdzięczność mieszkańców Libanu

Dyrektor sekcji polskiej PKWP został uhonorowany przez Kościół grecko-melchicki. Patriarcha Absi przyznał mu tytuł, który jest odpowiednikiem prałata, znanym w Kościele łacińskim. „To symbol uznania dla całego polskiego społeczeństwa i tego, co robi Pomoc Kościołowi w Potrzebie” – tłumaczy ks. prof. Cisło.

W Kraju Cedrów zarobki w sferze budżetowej sięgają ok. 40 dolarów. Tyle miesięcznie otrzymują strażacy, którzy jako pierwsi ruszyli do walki z żywiołem, gdy w porcie w Bejrucie doszło najpierw do pożaru, później do potężnej eksplozji. Na skutek wybuchu w porcie zginęło ok. 250 osób. W tej grupie było 10 strażaków.

Ze strażakami spotkała się delegacja z Polski. „Strażacy poświęcili bardzo dużo, żeby ratować miasto, ratować ludzi, a sami dzisiaj żyją w bardzo trudnych warunkach” – wyjaśnia minister Bogna Janke. Dziś służby muszą odbudowywać swoją infrastrukturę. „Mogliśmy zobaczyć inwestycje, które zostały tutaj poczynione. Wciąż mają spore wyzwania przed sobą” – dodaje minister Adam Kwiatkowski. Do strażaków trafiły paczki z żywnością.

W trakcie pobytu w Libanie ministrowie Bogna Janke i Adam Kwiatkowski spotkali się również z prezydentem kraju. „Prezydent wyraził ogromną wdzięczność wobec Polski za nasze starania i naszą pomoc dla Libanu” – wskazuje minister w KPRP Bogna Janke. Michel Aoun podkreślał, że najpilniejszą potrzebą mieszkańców jest dziś żywność. „Prezydent z uznaniem mówił o tych projektach, które są podejmowane w Libanie” – wyjaśnia minister Adam Kwiatkowski. Dodaje, że „Polacy od lat mogli liczyć na Liban, dlatego teraz Liban może liczyć na Polskę”.

Symbolem przyjaźni między dwoma narodami stał się polski cmentarz wojenny w Bejrucie, gdzie przybyła polska delegacja. „Przecież tutaj była armia generała Andersa. Tutaj wielu Polaków znalazło swoje miejsce, swój czas, a ci, którzy umarli w Libanie, czy to w trakcie wojny, czy po jej zakończeniu, znaleźli miejsce na tym cmentarzu” – podkreśla prezydencki minister Adam Kwiatkowski. Zwraca uwagę, że cmentarz jest symbolem tego, co Liban zrobił dla Polski w trakcie II wojny światowej.

Wdzięczność mieszkańców Libanu

Biuro Prasowe PKWP Polska