Bośnia: „Jesteśmy tam dla dzieci, które nas potrzebują”.

BośniaKiedy Katarina razem ze swoimi siostrami przegląda swój album ze zdjęciami, jej radość miesza się z melancholią. Te zdjęcia przywołują wspomnienia jej szczęśliwego dzieciństwa, ale nie tylko.

Kiedy Katarina razem ze swoimi siostrami przegląda swój album ze zdjęciami, jej radość miesza się z melancholią. Z jednej strony te zdjęcia przywołują wspomnienia jej szczęśliwego dzieciństwa, z drugiej natomiast ma świadomość, że ta beztroska młodość szybko się skończy. Katarina jest najstarszym dzieckiem w sierocińcu, prowadzonym przez Siostry Służebniczki od Dzieciątka Jezus. Podczas wojny w Bośni jej rodzice byli uchodźcami – zostali przesiedleni. Byli chorzy i niezdolni do radzenia sobie z codziennym życiem. Nie opiekowali się Katariną i jej starszym bratem Stipo – zostawili ich z babcią. Siostra Admirata wspomina, że „ta starsza kobieta była całkowicie przeciążona ich wychowywaniem, dlatego wzięliśmy to rodzeństwo tutaj”. Katarina miała dwa lata, kiedy zamieszkała z Siostrami. Teraz ma dziewiętnaście i jest gotowa opuścić rodzinny dom. „Trochę się boję, gdyż nie wiem, jak będzie wyglądało moje życie poza rodzinnym domem” – stwierdza Katarina. Siostra Admirata dodaje jej otuchy, ponieważ wie, że Katarina jest dobrze przygotowana do życia w dorosłym świecie.

Siostra Admirata Lučic jest przełożoną prowincji zgromadzenia Sióstr Służebniczek od Dzieciątka Jezus. Zgromadzenie prowadzi sierociniec i przedszkole w swoim klasztorze w stolicy Bośni i Hercegowiny – Sarajewie. W holu klasztornym znajduje się naturalnych rozmiarów obraz przedstawiający arcybiskupa Josipa Stadlera (1843-1918), któremu klasztor zawdzięcza swoje istnienie i duchowy kształt. Josip Stadler nie tylko założył to zgromadzenie w 1890 roku, ale także stał się rzecznikiem porzuconych dzieci poprzez zakładanie sierocińców.

Gdy dzisiaj Siostry spoglądają na historię swojego zgromadzenia, widzą, że obfitowała ona zarówno w błogosławieństwa, jak i w burzliwe momenty – takie, które były całkowitym przeciwieństwem łagodnego usposobienia arcybiskupa Stadlera. Historia ta była kształtowana także przez zniszczenia i nienawiść. W 1949 roku Zgromadzenie zostało przejęte przez komunistyczną partię Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii. Budynek klasztorny został skonfiskowany, dzieci zostały odebrane zakonnicom i umieszczone w państwowych placówkach. Jak mówi siostra Admirata, „wiara nie była już więcej potrzebna w wychowywaniu, zakazane było mówienie dzieciom o Bogu”.

W 1992 roku na początku wojny bośniackiej budynek na skutek bombardowań prowadzonych przez serbskich żołnierzy został zrównany z ziemią, jednak został odbudowany. Siostra Admirata oraz dwanaście sióstr, z którymi współpracuje, są dumne z tego, że ich sierociniec, założony w 1999 roku, był pierwszym, który powstał w ich kraju po wojnie bośniackiej. Dzisiaj 55 chłopców uczęszcza tam do przedszkola, a 19 dzieci przebywa 24 godziny na dobę w sierocińcu. Dzieci, które straciły swoich rodziców, oraz te, których rodzice nie są w stanie spełniać swoich rodzicielskich obowiązków, znalazły tam swój dom. „Inwestujemy w przyszłość ze względu na fakt, że dzieci, które chodzą do naszego przedszkola pochodzą nie tylko z trudnych społecznie środowisk, ale także z domów normalnych. Są u nas dzieci dyplomatów i dzieci z rodzin klasy średniej” – stwierdza przełożona.

Brat Katariny, Stipo, już opuścił sierociniec. Zdobył zawód mechanika samochodowego i teraz pracuje przy kościelnych projektach rolnych w regionie Čardak. Katarina po dziewięciu latach chodzenia do szkoły jest już prawie przygotowana do tego, by być asystentką sprzedawcy i dekoratorem wystaw sklepowych. „Mam nadzieję, że znajdę dobrą pracę” – stwierdza. Ma na to duże szanse. Siostry zakonne pomagają jej znaleźć dobrze płatną pracę, tak by mogła mieszkać w Sarajewie. Nie jest to jednak łatwe. Pomimo tego stwierdza z dużą pewnością: „Razem znajdziemy rozwiązanie”.

Niedawno do sierocińca przyjechało dwoje muzułmańskich dzieci: 7-letnia Melissa i jej o rok starszy brat Omer. Ich matka wyprowadziła się i zostawiła je. Ich ojciec wziął drugą żonę. Rodzeństwo zostało ze swoim dziadkiem. Przeciążony ich wychowywaniem zgłosił się po pomoc do Sióstr od Dzieciątka Jezus. Nie na próżno. Dzisiaj Omer i Melissa uczęszczają do pierwszej klasy katolickiej szkoły podstawowej i bardzo dobrze rozwijają się fizycznie i duchowo. Przyjmując do sierocińca zarówno muzułmańskie, jak i prawosławne dzieci, siostry zakonne czynią dokładnie to, o czym marzył ich założyciel. Josip Stadler był przez ludzi wszystkich religii i wyznań szanowany za to, że był ‘ojcem ubogich’. Siostry od Dzieciątka Jezus także nie dzielą dzieci ze względu na ich przynależność religijną czy wyznaniową. „Jesteśmy tam dla dzieci, które nas potrzebują” – podkreśla siostra Admirata. Dwa dni później w katedrze pw. Najświętszego Serca Jezusa w Sarajewie wszystkie dzieci uczestniczą w święceniach kapłańskich ośmiu młodych mężczyzn. Nie mogą ukryć swojej radości, ponieważ niektórych z nich znali, jak byli jeszcze klerykami.

Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie wspiera siostry zakonne ze zgromadzenia Służebniczek od Dzieciątka Jezus poprzez kształcenie ich nowicjuszek. W zeszłym roku Stowarzyszenie pomogło odnowić dwa klasztory tego Zgromadzenia, które zostały poważnie uszkodzone na skutek powodzi w Bośni.

Autor: Rolf Bauerdick

Tłumaczenie: ks. Marcin Dąbrowski

Irak: Polityczne manewry co do przyszłości Równiny Niniwy

Chaldejski Patriarcha podczas rozmowy z amerykańskim przedstawicielem stwierdził, że niemądre jest mówienie teraz o samookreśleniu się.

25 sierpnia w Bagdadzie Chaldejski Patriarcha Louis I Sako spotkał się z generałem Terrym Wolffem, który jest odpowiedzialny za międzynarodową zbrojną koalicję do walki z tzw. Państwem Islamskim (ISIS), prowadzoną przez Stany Zjednoczone. Podczas rozmowy Patriarcha stwierdził, że przyszłe polityczne i administracyjne porozumienie dotyczące Mosulu i Równiny Niniwy, po ewentualnym wyzwoleniu tych terenów, okupowanych obecnie przez samozwańcze państwo islamskie, jest sprawą, która ciągle jest niepewna i nie jest rozsądne mówienie dzisiaj o samookreśleniu się. Podczas tego spotkania, w którym uczestniczyli niektórzy przedstawiciele ambasady w Iraku, przywódca Chaldejskiego Kościoła zauważył także, że „Stany Zjednoczone ponoszą moralną odpowiedzialność, by pomóc Irakowi wyjść z tej poważnej sytuacji, do której same doprowadziły”.

Słowa chaldejskiego patriarchy padły po serii akcji prowadzonych przez liderów lokalnych sił politycznych. W ostatnich dniach reprezentanci partii politycznych dowodzonych przez chrześcijańskich aktywistów poprosili, aby teren Niniwy został uznany za autonomię zagwarantowaną przez iracką konstytucją. Dzięki temu miejscowe siły zbrojne, polityczne oraz mieszkańcy mogliby sami zapewnić sobie takie środki jak na przykład ochrona. Już pod koniec lipca sunnicki polityk Atheel al Nujaifi, były gubernator prowincji Niniwa i lider partii politycznej Al Hadba, ogłosił, że prowincja Niniwa, kiedy tylko zostanie wyzwolona z rąk dżihadystów z tzw. Państwa islamskiego, będzie przekształcona w autonomiczny region podzielony na prowincje – od 6 do 8 – włączając w to jakiś stopień administracyjnej autonomii. Takie opinie zostały skierowane także do chrześcijan, którzy mieszkali w wioskach Równiny Niniwy, a uciekli z nich masowo, zanim region został zdobyty przez bojowników ISIS. Chrześcijanie po raz kolejny zaproponowali projekt, by Równina Niniwy stała się „autonomiczną prowincją z dominacją chrześcijan”. W ten sposób chcą podkreślić rolę lokalnej społeczności chrześcijańskiej w działaniach podejmowanych w administracji oraz w sferze bezpieczeństwa i ochrony.

Słowa Al Nujaifiego potwierdzają, że obietnice kierowane do chrześcijan stają się przedmiotem propagandy. Wszelkie pomysły dotyczące politycznego zarządzania tym terytorium okazują się konkurować ze sobą. Wcześniej kurdyjski lider Masud Barzani, prezydent autonomicznego regionu irackiego Kurdystanu, podczas spotkania z chrześcijańskimi politykami, które odbyło się w Erbilu, zapowiedział utworzenie chrześcijańskiego państwa na terenie Równiny Niniwy. Następnie zapowiedział referendum, które pozwoliłoby mieszkańcom takiej autonomicznej jednostki określić jej polityczne ramy, które zgadzałyby się z regułami zaproponowanymi przez iracki rząd Kurdystanu, a nie przez federalny rząd w Bagdadzie.

Źródło: Agencja Fides

Tłumaczenie: ks. Marcin Dąbrowski

Irak: „Jestem pod wrażeniem, jak ci ludzie są silni”.

Irak-ks Andrzej HalembaKsiądz Andrzej Halemba, w Stowarzyszeniu Papieskim Pomoc Kościołowi w Potrzebie odpowiedzialny za projekty dotyczące Bliskiego Wschodu, opowiada o sytuacji chrześcijan w Iraku po dwóch latach od ich ucieczki z Równiny Niniwy.

PKWP: Był Ksiądz w Iraku niedługo po tym, jak chrześcijanie uciekli z Równiny Niniwy na skutek ataków tzw. Państwa Islamskiego. Co wtedy Ksiądz zobaczył?

To było przerażające. W pierwszych dniach ludzie spali na gołej ziemi, a temperatura dochodziła do 50 stopni. Ludzie byli także agresywni i załamani. Do tego doszedł fakt, że poczuli się zdradzeni nie tylko przez muzułmańskich sąsiadów, którzy współpracowali z tzw. Państwem Islamskim (IS) i splądrowali ich domy, ale także przez oddziały kurdyjskich peszmergów. Wierzyli, że oni obronią ich wioski. Ale kiedy peszmergowie się wycofali – niespodziewanie i wbrew wszelkim zapewnieniom – zostali bez żadnej ochrony i musieli uciekać, czasami w dramatycznych okolicznościach. Można to było wyczytać na ich twarzach.

Wówczas Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie bardzo szybko ruszyło z pomocą.

Tak. Wówczas chodziło o pilną pomoc humanitarną dla ponad 120 tys. chrześcijan. Na początku miejscowy Kościół był całkowicie przeciążony tą sytuacją. Jednak dzięki naszej pomocy, ale także i innych darczyńców, sytuacja stosunkowo szybko została opanowana. Nie mieściło mi się w głowie, że ludzie aż do dzisiaj będą musieli mieszkać z dala od swoich domów. Polityczna i militarna sytuacja nie pozwala jeszcze na to, by odbić chrześcijańskie tereny zajęte przez IS. Oczywiście, że to złości ludzi. Już wtedy wielu straciło wiarę w możliwość dalszego życia w Iraku i chciało wyjechać. Często byłem proszony o dolary i wizę w celu wyemigrowania.

Teraz pojawiają się informacje, że próba odbicia Mosulu i jego okolic jest tylko kwestią czasu.

Zgadza się. I ludzie mają na to nadzieję. Jednakże może to doprowadzić do nowych trudności. Należy wziąć pod uwagę, że Mosul jest miastem z milionem mieszkańców. Gdyby został przeprowadzony atak, z jego powodu z miasta uciekłoby setki tysięcy ludzi. I dokąd poszliby? Prawdopodobnie do Kurdystanu, który już jest przepełniony. Ale jest także prawdopodobne, że wielu Sunnitów z Mosulu i jego okolic zajęłoby puste chrześcijańskie wioski i szukało tam schronienia. To mogłoby wytworzyć nowe i nieprzewidziane trudności. Czy byliby przygotowani, aby te wioski później opuścić? W tym momencie jest to tylko prawdopodobne, ale taki scenariusz sprawia, że biskupi mają obawy. Chrześcijanie wycierpieli już wiele z powodu walk lądowych.

Jak dzisiaj wygląda sytuacja uchodźców?

Generalnie powiedziałbym, że ludzie nie są już tak zagubieni i agresywni jak wcześniej. Kościół robi dla nich wspaniałe dzieła, zarówno od strony duchowej, jak i psychologicznej. Księża i siostry są blisko ludzi. Ludzie radzą sobie z tą sytuacją. Oczywiście, że nie chcą, aby ta sytuacja trwała ciągle. Przede wszystkim zobaczyli, że nie zostali opuszczeni. Zakładamy szkoły. Niedługo zostaną otworzone szkoły średnie. Chodzi o to, abyśmy nie stracili tego dorastającego pokolenia. Co więcej, większość ludzi nie mieszka już w namiotach czy na przyczepach kempingowych, ale w wynajmowanych mieszkaniach i budynkach. Dzięki temu poczuli, że odzyskali godność, gdyż mają znowu dom. Nasze dotacje na jedzenie oraz ich własna praca sprawiają, że ich konieczne potrzeby są zaspokojone. Oczywiście, to nie może trwać wiecznie. Im dłużej będzie trwała ta emigracja, tym więcej ludzi wyjedzie. A wielu chrześcijan już opuściło Irak.

Czy ma Ksiądz jakieś konkretne liczby?

Tak, ale mało dokładne. Z około 120 tys. chrześcijan, którzy uciekli na początku, wielu wyjechało. Na początku pomagaliśmy około 13 i pół tys. rodzinom. Dzisiaj jest o około 5 tys. rodzin mniej. Odeszły. To bolesne. Gdyby nie było pomocy, odeszłoby jeszcze więcej. Jestem pod wrażeniem głębokiej, wewnętrznej siły tych ludzi. Gdyby została im udzielona pomoc, wiele z nich wróciłoby do swoich odzyskanych wiosek.

Informacja: Od lata 2014 roku Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie przeznaczyło na pomoc dla Iraku ponad 19 milionów euro. Włączając w to dodatkowe projekty pomocowe, które zostały przyjęte w ostatnim czasie, do końca roku ta pomoc wyniesie 21 milionów euro. Oprócz pomocy humanitarnej, Stowarzyszenie wspiera także pracę duszpasterską Kościoła w całym regionie: kształcenie i utrzymanie księży oraz sióstr zakonnych, inicjatywy duszpasterskie, takie jak letnie obozy dla młodych ludzi. Dzięki wsparciu Pomoc Kościołowi w Potrzebie ponad 225 młodych Irakijczyków mogło uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie.

Autor: Oliver Maksan

Tłumaczenie: ks. Marcin Dąbrowski

Syria: Wsparcie dla mieszkańców Aleppo

Syria Wsparcie dla mieszkańców AleppoPomoc Kościołowi w Potrzebie otrzymuje nowe prośby o pilną pomoc w celu złagodzenia dramatycznego kryzysu w Aleppo.

Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKWP) zatwierdziło szereg kolejnych projektów mających na celu kontynuowanie pomocy, która ma być przekazana w ciągu najbliższych kilku miesięcy dla najbardziej potrzebujących rodzin w różnych miastach Syrii. Szczególnym celem tej pomocy jest miasto Aleppo, które jest obecnie na linii frontu w walce między armią rządową, która kontroluje zachodnią część miasta, a grupami rebeliantów, którzy nadal przebywają w części wschodniej miasta, a także kontrolują dopływ wody i prądu. Jednocześnie PKWP obiecało ponownie przekazać swoją pomoc dla rodzin będących wewnętrznymi uchodźcami w Syrii, w takich miastach jak Damaszek i Tartus.

Liczba chrześcijan w strefie konfliktu spadła po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale w tym samym czasie liczba rodzin potrzebujących pilnej pomocy znacznie wzrosła. Większość obiecanego wsparcia to kontynuacja wcześniejszych pilnych programów pomocowych, z tą różnicą, że liczba osób potrzebujących pomocy wzrosła w wyniku pogorszenia sytuacji w prawie każdej części kraju.

PKWP będzie kontynuować pomoc dla 2817 rodzin w Aleppo i Al Hassakeh, gdzie przez ponad pięć lat ludzie mierzą się z cierpieniem i strachem oraz potrzebują środków do przeżycia. Organizatorzy pomocy na miejscu napisali: „Dzięki Waszej pomocy możemy stanąć obok naszych ludzi i pomóc im, aby ulżyć ich doli. W dalszym ciągu pracujemy jako zespół, i dzięki waszemu wsparciu staramy się dotrzeć do coraz większej liczby rodzin i w miarę możliwości zabezpieczyć ich potrzeby życiowe, aby mogli żyć z godnością. Musimy wspierać je w ich codziennym życiu, zwłaszcza tych, którzy mają dzieci i osoby starsze, ponieważ są one najbardziej narażone na trudy codziennego życia. Życie stało się bardzo kosztowne i trudne. Nasze rodziny walczą ze strachem i niepokojem o przyszłość. Stałe pytania, jakie ludzie sobie zadają, to czy pozostać na miejscu, i jaki będzie nasz ostateczny los”.

Wiekszość Syryjczyków żyje dziś w skrajnej nędzy, nie mogąc kupić podstawowych środków do życia, aby przeżyć. W ciągu ostatnich 18 miesięcy, koszt paliwa wzrósł ponad dwukrotnie. Cena mąki pszennej wzrosła o około 300%, a ryżu o około 650% w porównaniu z cenami, zanim wybuchła wojna.

W obiecanej pomocy na najbliższe miesiące znajduje się mleko dla niemowląt i pieluchy dla 650 niemowląt i dzieci do lat dwóch w Tartus i innych miejscach w diecezji Latakia. Dzięki hojności wielu dobroczyńców, PKWP była w stanie pomóc około 200 dzieciom na początku tego roku. Wraz z prośbą o dalszą pomoc, PKWP otrzymał list od osób odpowiedzialnych za projekt, w którym napisano, że „rodzice sa bardzo zadowoleni, i czują, że nie są opuszczeni przez Boga. Jeśteście widzialnym obrazem niewidzialnego Boga, Wasza pomoc daje zawsze moralny impuls rodzinom, które mają dzieci”.

Jednocześnie PKWP ma nadzieję rozszerzyć swoją pomoc dla wysiedlonych rodzin z Aleppo, Hama i Idlib, z których większość osiedliła się w Tartus i Latakii, a teraz potrzebują pomocy, aby być w stanie zapłacić czynsz. Jeszcze kilka miesięcy temu było tu 100 rodzin otrzymujących wsparcie, ale gwałtowne starcia w Aleppo i innych częściach kraju już teraz spowodowały, że liczba wysiedlonych rodzin w diecezji wzrosła do 450, i wszystkie one są w wielkiej potrzebie. 507 rodzin, które uciekły do Damaszku także zaapelowały o pilną pomoc, aby zapłacić czynsz, jak również o lekarstwa, ubrania, przybory szkolne i żywność.

Są to tylko niektóre przykłady pomocy w nagłych wypadkach, jakie PKWP udziela i zamierza nadal przekazywać wsparcie dla ludzi i lokalnego Kościoła w Syrii. Łącznie PKWP potrzebuje ponad 1.5 mln euro, aby móc złagodzić cierpienia Syryjczyków w ciągu najbliższych kilku miesięcy.

Autor: Maria Lozano

Tłumaczenie: Wiesław Knapik

„Nie wiem czy uda mi się zobaczyć moich najbliższych”

ojciec Ziad HilalOjciec Ziad Hilal – jezuita, który pomagał ofiarom wojny w Syrii w Homs, a teraz w Aleppo – udzielił w rozmowie z pracownikami Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International).

Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKwP): Jak wygląda sytuacja w Aleppo?

Ojciec Ziad Hilal: Sytuacja jest smutna dla wszystkich ze względu na walki. Od pewnego czasu w ogóle nie mogę spać, ciągle słyszę strzały.

Wcześniej – bardzo rzadko – zdarzały się takie sytuacje, że nie było prądu, godzinę, może dwie. Teraz jest tak codziennie. Dziś Aleppo jest ponure i przytłaczające, bez elektryczności. Ludzie korzystają z generatorów prądu, które wystarczają na kilka godzin. Ale od północy do rana jest ciemno – miasto jest czarne, nic się w nim wtedy nie dzieje.

Bez prądu nie możemy się w nocy ogrzać, czasem w ciągu dnia jest strasznie zimno. Wiele osób nie chodzi do pracy, bo miasto podzielone jest na dwie strefy rządową i rebeliantów. Przejście z jednej strefy do drugiej grozi śmiercią. Wielu z nas zostawiło rodziny i domy w drugiej części – liczymy się z tym, że możemy stracić nasze domy i już nigdy nie zobaczyć tych, których kochamy.

PKwP: Czy są jakieś znaki nadziei?

Ojciec Ziad Hilal: Z jednej strony, sytuacja jest trudna, ale z drugiej, widzimy działalność Kościoła i organizacji, zwłaszcza stowarzyszeń chrześcijańskich. To oni stanowią znak nadziei.

To jest wielkie wsparcie, np. przy wsparciu Pomocy Kościołowi w Potrzebie wielu z nas może pozostać bezpiecznie w Syrii. A jak Bóg da, jak skończy się dramat wojny – odbudować kraj.

SyriaPKwP: W jaki sposób Kościół wam pomaga?

Ojciec Ziad Hilal: Mamy dużą kuchnię ufundowaną przez Pomoc Kościołowi w Potrzebie, z których korzysta wiele osób. Wydajemy codziennie około 7500 ciepłych posiłków. To bardzo dużo.

PKwP: Ojcze, jak wygląda sytuacja rodzin w Syrii?

Ojciec Ziad Hilal: Żyje tu wiele ubogich rodzin, ludzie nie mają pracy, bo jej tu nie ma. Znam rodzinę katolicką z trojgiem małych dzieci. Te dzieci pracują w restauracji, jedno z nich ma 7 lat, drugie 10, najstarsze 14. Ojciec został zabity. Te dzieciaki nie dorabiają do kieszonkowego, one ciężko pracują żeby przeżyć. To jest szok!

PKwP: Jak wygląda sytuacja w Aleppo teraz, kiedy rebelianci wtargnęli do miasta?

Ojciec Ziad Hilal: Co mogę powiedzieć? Panuje straszny chaos, ale nie tylko w Aleppo, ale w całej Syrii. Mówimy dużo o Aleppo i zapominamy o innych miast, gdzie panują takie same, albo jeszcze gorsze warunki. Nasz kraj jest podzielony. Myślę, że jedynym sposobem jest dialog między Syryjczykami oparty na wzajemnym szacunku i pokoju. Zawieszenie broni nie działa, nikt się do niego nie stosuje. Musimy działać, ale nie siłą.

PKwP: Czy jest szansa na pokój?

SyriaOjciec Ziad Hilal: Ważne jest, aby powtórzyć to, co Franciszek powiedział kilka dni temu –„wszyscy, młodzi i starzy, żyjcie entuzjazmem przebaczenia w tym roku łaski, aby przezwyciężyć obojętność, a przede wszystkim głosić, że pokój w Syrii jest możliwy”. To jest jedyna nadzieja jaką mamy!

PKwP: O co modli się Ojciec każdego dnia?

Ojciec Ziad Hilal: Modlę się do Boga, aby dał nam pokój, zwłaszcza w Aleppo. Modlę się o bezpieczeństwo i miłosierdzie, modlę się o to abyśmy tutaj w Syrii mogli normalnie żyć. Bóg pozwala nam dostrzec, że jedynym sposobem, aby zatrzymać tę wojnę i rozpocząć nowe życie w pokoju jest pojednanie między sobą, między Syryjczykami. O to się modlę przede wszystkim.

Ojciec Ziad Hilal – jezuita, który pomagał ofiarom wojny w Syrii w Homs, a teraz w Aleppo – udzielił w rozmowie z pracownikami Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International).