Irak: „Wielu ludzi odzyskuje nadzieję”

Irak_1Ludzie nie mają już wrażenia, że toną. Znaleźli swego rodzaju kamizelki ratunkowe. I nawet jeśli widzą, że brzeg jest jeszcze daleko, wiedzą przynajmniej, że są bezpieczni.

„Wielu ludzi odzyskuje nadzieję” – zdaniem ks. Andrzeja Halemby, stojącego na czele bliskowschodniej sekcji międzynarodowej katolickiej organizacji charytatywnej Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKWP), to sytuacja dostrzegalna wśród chrześcijańskich uchodźców w północnym Iraku. Latem ubiegłego roku ponad 120 tysięcy osób zostało zmuszonych do ucieczki przed bojówkami terrorystycznymi z tak zwanego „Państwa Islamskiego” (ang. Islamic State, IS) i szukania schronienia w kurdyjskich regionach autonomicznych w Północnym Iraku. Po powrocie z wizyty w tym regionie ks. Halemba powiedział: „Ludzie nie mają już wrażenia, że toną. Znaleźli swego rodzaju kamizelki ratunkowe. I nawet jeśli widzą, że brzeg jest jeszcze daleko, wiedzą przynajmniej, że są bezpieczni. Działania, które udało się podjąć na miejscu we współpracy z Kościołem lokalnym, ustabilizowały sytuację”.

Zaledwie kilka miesięcy temu, jak przypomniał ks. Halemba, wśród uchodźców dominowało poczucie bezsilności i rozpaczy. „Ludzie mogli tylko marzyć o wizach, gotówce i jak najszybszym wyjeździe do Iraku. Teraz sytuacja się normuje. Wiele osób zaakceptowało obecny stan rzeczy i decyduje się zostać w kraju. Co więcej, ostatnie sukcesy militarne armii irackiej, na przykład w Tikritu, są przyjmowane jako światełko nadziei, że niedługo można będzie powrócić do swoich rodzinnych miejscowości i wsi, które zostały zajęte przez ISIS”.

Innym czynnikiem, który miał wyraźnie stabilizujący efekt, było przesiedlenie wielu uchodźców z namiotów i tymczasowych baraków do wynajmowanych mieszkań. „Na nowo dało to ludziom poczucie godności i bezpieczeństwa. A wśród wielu obudziło też chęć osobistego zaangażowania – czegoś, czego do tej pory brakowało.” Nie jeden znalazł pracę w regionach kurdyjskich. „To prawda, że ich sytuacja jest często wykorzystywana przez pracodawców, którzy znają trudny los chrześcijan. Niemniej ojcowie mogą przynajmniej w niewielkim stopniu przyczynić się do utrzymania swoich rodzin, np. poprzez pracę na budowie”. Sytuacja poprawiła się również dzięki otwarciu nowych szkół dla dzieci uchodźców, sfinansowanych przy częściowej pomocy PKWP. „Dla rodziców jest niezmiernie ważne, że ich dzieci mogą kontynuować naukę. To też daje poczucie normalności”.

Irak_2W sumie sześć z ośmiu planowanych szkół powinno zostać zbudowanych i uruchomionych do maja. Dwie z nich już działają w Erbil i Ankawie. Każda szkoła może pomieścić około 900 uczniów.

Według ks. Halemby kluczową rolę w tej fazie odegrał Kościół, który podtrzymuje ludzi w ich nadziei. „Gotowość do wysłuchania i współczucie mają decydujące znaczenie z psychologicznego punktu widzenia. Ludzie muszą mieć poczucie, że nie są zapomniani”. W związku z tym, chce się skupić szczególnie na poprawie ich sytuacji życiowej. „Skończył się czas prowizorycznych baraków. Planujemy zakwaterować w wynajmowanych mieszkaniach tyle osób, ile się da. Ale jednocześnie chcemy zachęcić ich do podejmowania inicjatywy we własnym zakresie. Rozważamy stopniowe, miesięczne zmniejszenie ilości naszego wsparcia w ich wynajem. Umożliwi to wywarcie na nich delikatnego nacisku, aby spróbowali znaleźć własne źródła dochodu”. Jednak ks. Halemba podkreśla, że międzynarodowa pomoc PKWP to nie tylko kwestie materialne. Gesty, takie jak wręczanie upominków bożonarodzeniowych 1500 dzieciom uchodźców, również są wyrazem wparcia i współczucia ze strony Kościoła powszechnego. W sumie około 15 tys. rodzin może w ten czy inny sposób odczuć wsparcie PKWP. Od rozpoczęcia kryzysu organizacja podarowała już ponad 4,8 mln euro.

Obecnie planuje się wprowadzenie nowych środków pomocowych, dodaje. PKWP pragnie wesprzeć program, umożliwiając części sióstr zakonnych wydalonych przez ISIS spędzenie okresu duchowej i psychologicznej rekonwalescencji np. gdzieś w Libanie. One też zbyt często są głęboko dotykane mającymi miejsce wydarzeniami. „Pilnie potrzebują naszej pomocy, aby móc odzyskać siły, a potem znów samodzielnie sobie radzić. Funkcjonują po prostu na skraju wyczerpania”, wyjaśnia ks. Halemba. Nie jest to zaskoczeniem, dodaje, biorąc pod uwagę fakt, że straciły wszystko, co zbudowały w ciągu wielu lat swojego apostolatu, tj. szkoły, domy dziecka i domy starców. A przecież kapłani, zakonnicy i zakonnice, którzy posługują na miejscu, odgrywają kluczową rolę w dawaniu ludziom nadziei. „Oni są siłą napędową dla społeczeństwa, dla pojedynczych ludzi. Potrzebujemy ich jak najszybciej”.

Irak_3Ks. Halemba uważa, że w Iraku czas to podstawa, zważywszy na sytuację uchodźców, której nie widać końca, i nieprzerwanej fali emigracji. „Nie wiemy, jak długo jeszcze będzie trwał ten stan. Ale musimy nadal po swojemu pomagać ludziom, by ci mogli pomóc sobie. Dziś jesteśmy tu dla nich. Ale ostatecznie oni sami muszą znaleźć w sobie nową nadzieję”.

Ks. Halemba podkreślił również pozytywne efekty informacyjnych i dziennikarskich wysiłków PKWP podjętych, w celu zwrócenia uwagi ludzi na sytuację chrześcijan na Bliskim Wschodzie. „Nasze wizyty w Brukseli i Genewie niewątpliwie pomogły przekonać polityków o powadze sytuacji. Jeszcze niedawno zainteresowanie sprawą było bardzo małe. Teraz się to zmieniło, a wielu polityków widzi konieczność pomocy chrześcijanom, aby ci mogli pozostać w swoich krajach”, wyjaśnia. Ostatecznie jednak, będzie to możliwe tylko wówczas, gdy lokalni muzułmanie znajdą sposób, by żyć razem z chrześcijanami w pokoju. „Kraje zachodnie muszą pomóc w rozpowszechnianiu na całym Bliskim Wschodzie idei życia bez przemocy. Do tego pomysłu należy przekonać przede wszystkich imamów i innych islamskich przywódców.”

PKWP

Tł. Paulina Ślaska

Libia: kolejna egzekucja chrześcijan z rąk dżihadystów

Chciałbym oddać hołd tym męczennikom. Złożyć całą naszą nędzę i słabość u stóp tych naszych braci-chrześcijan, którzy byli gotowi głosić imię Chrystusa aż po ofiarę z życia.

„Chylę głowę przed męczennikami, którzy swą wierność Chrystusowi potwierdzili przelaniem za Niego krwi”. Te słowa kard. Leonardo Sandriego stanowią wymowny komentarz do kolejnej krwawej masakry chrześcijan dokonanej przez dżihadystów. Wczoraj członkowie tzw. Państwa Islamskiego opublikowali w internecie nagranie przedstawiające egzekucję 29 mężczyzn w Libii. Zostało ono opatrzone napisem: „Wyznawcy krzyża z wrogiego Kościoła Etiopii”. Na filmie słychać jak oprawcy proponują chrześcijanom darowanie życia w zamian za przejście na islam. Prefekt Kongregacji dla Kościołów Wschodnich wskazuje, że nasza postawa wobec działań dżihadystów zadecyduje o dalszych losach ludzkości.

„Chciałbym oddać hołd tym męczennikom – powiedział kard. Sandri. – Złożyć całą naszą nędzę i słabość u stóp tych naszych braci-chrześcijan, którzy byli gotowi głosić imię Chrystusa aż po ofiarę z życia. Czynili to bez lęku, mimo wielkiego okrucieństwa swych oprawców, których serca są znieprawione, niepodległe Bogu. Chylę głowę przed tymi męczennikami. Składając kondolencje ich rodzinom wyrażam najwyższy podziw dla tych synów Etiopii, którzy swą wierność Chrystusowi potwierdzili przelaniem za Niego krwi. Czynimy wszystko, co w naszej mocy, by wziąć w obronę naszych braci chrześcijan w Syrii, Iraku czy Egipcie. Gdy chodzi o przyszłość ludzkości otwiera się dramatyczny scenariusz, który woła do sumień ludzi odpowiedzialnych za losy świata, by położyli kres szerzącej się przemocy i prześladowaniu chrześcijan. Powiedziałbym, że jest to prześladowanie człowieka, jego godności i tego, jak wyglądać będzie przyszłość ludzkości”.

Wciąż nie wiadomo, kim są zamordowani chrześcijanie. Najprawdopodobniej chodzi o ubogich ludzi, którzy wyemigrowali z Etiopii w poszukiwaniu lepszego życia. W połowie lutego dżihadyści dokonali na plaży pod Trypolisem egzekucji 21 koptyjskich chrześcijan z Egiptu, także oni przybyli do Libii za pracą.

Zwierzchnik katolickiego Kościoła koptyjskiego wskazał, że dramatyczne wydarzenia przypominają, iż męczeństwo, choć świat próbuje je ukryć, wciąż wpisane jest w życie wyznawców Chrystusa. Wyraził jednocześnie niepokój z tego powodu, że dżihadyści określają Kościół w Etiopii swoim wrogiem.

Radio Watykańskie

Republika Środkowoafrykańska: cud przebaczenia

RCAWiele osób straciło najbliższych członków rodziny; inni mają krewnych, którzy byli torturowani, a jeszcze inni zostali okradzeni. Wszyscy musieli spędzić tygodnie z dala od swoich domów, i wszystko to z winy Seleka i niektórych muzułmanów.

Wielkanoc jest świętem miłości, która zwyciężyła nienawiść i pokonała śmierć. Trudną sztuką jest jednak miłowanie nieprzyjaciół. Według kryteriów ludzkich nie do pomyślenia wydaje się okazywanie miłosierdzia tym, którzy są winni utraty naszych bliskich lub pozbawili nas dachu nad głową. Mimo to wciąż można spotkać osoby, które pokonują same siebie.

Rozwścieczony tłum był niemal gotowy do linczu. Kiedy zaczęto obrzucać kamieniami samochód, którym jechał, a przepełnieni gniewem ludzie skierowali broń w jego stronę, misjonarz Aurelio Gazzera odmawiał różaniec, prosząc w ten sposób o wycofanie się rebeliantów Seleka. Gdy tłum zaatakował kapłana, dwaj muzułmanie stanęli przed nim i uratowali mu życie. Jeden z nich był powszechnie znanym z brutalności i bezwzględności członkiem ugrupowania Seleka. W przeszłości mężczyzna wielokrotnie skarżył się na publiczne wypowiedzi o. Aurelio na temat zbrodni dokonanych przez bojówki Seleka, a nawet groził misjonarzowi śmiercią.

Krótko po tych wydarzeniach, 52-letni włoski karmelita postanowił urzeczywistnić następujące słowa Ewangelii: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym którzy was nienawidzą”. Kapłan wraz z grupą parafialnych wolontariuszy kilka razy dziennie udawał się do miejsca, w którym ukrywali się muzułmanie w obawie przed aktami zemsty. Dostarczał im wodę, ryż i leki, które finansował z własnych środków, ale przede wszystkim, jak sam podkreśla, przynosił im pocieszenie. Dodaje również: „byli to ci sami ludzie, którzy wcześniej grozili mi oraz wybili szyby w moim samochodzie, a teraz nie byli nikim więcej niż przestraszonymi dziećmi, kobietami i mężczyznami, którzy cierpieli głód i ubóstwo.

Z biegiem czasu misjonarzowi udało się poruszyć serca sowich parafian. Po ewakuacji muzułmanów, która miała miejsce w lutym 2014 roku, pozostało ich tylko 200 w mieście Bozoum; w większości kobiety i dzieci, które potrzebowały i nadal potrzebują pomocy. Początkowo kapłan z ogromną nieśmiałością zwracał się do wiernych z prośbą o przynoszenie do kościoła datków i żywności dla potrzebujących muzułmanów. „Nie śmiałem wywierać na nich nacisku, bo wiem, że wiele ran nie zostało jeszcze zaleczonych. Wiele osób straciło najbliższych członków rodziny; inni mają krewnych, którzy byli torturowani, a jeszcze inni zostali okradzeni. Wszyscy musieli spędzić tygodnie z dala od swoich domów, i wszystko to z winy Seleka i niektórych muzułmanów” – mówi o. Aurelio.

Ostatecznie parafianie zaskoczyli księdza swoją szczodrością: „zazwyczaj na comiesięczną zbiórkę przeznaczoną na pomoc osobom potrzebującym wierni przynoszą żywność dla osieroconych dzieci i datki pieniężne, razem około 15-20 euro. W tę niedzielę parafianie bardzo mnie wzruszyli: przynieśli wiele pokarmów i uzbieraliśmy ponad 70 euro.” Jest to duża kwota pieniędzy, biorąc pod uwagę skalę ubóstwa w tym kraju. „Wierni byli w stanie uczynić dużo więcej dla sowich wczorajszych nieprzyjaciół niż czynią to dla swoich braci i sióstr, członków wspólnoty” – kontynuował wzruszony.

Doskonałym wzorem dla o. Aurelio jest o. Werenfried van Straaten, założyciel Papieskiego Stowarzyszenia Pomocy Kościołowi w Potrzebie, który za sprawą zbierania słoniny zasłynął jako „Ojciec Słonina”. Książkę jego autorstwa, „Tam, gdzie Bóg płacze”, o. Aurelio przeczytał po raz pierwszy chodząc do szkoły. Również miał możliwość przybyć do miejscowości Königstein im Taunus, aby pomodlić się przy grobie o. Werenfrieda. Do lektury jego książki powrócił po wielu latach; jak mówi sam misjonarz:„Odkryłem wiele ciekawych fragmentów, które odzwierciedlają również naszą sytuację. Po II wojnie światowej o. Werenfried podjął się pracy nad wyjątkowym dziełem niesienia pomocy Niemcom przez obywateli Holandii. Po wojnie wiele niemieckich miast było doszczętnie zniszczonych, a niechęć wobec obywateli tego kraju była szczególnie widoczna; mimo to o. Werenfried odważył się poprosić osoby, które przez Niemców straciły prawie wszystko, aby pomogły niemieckim uchodźcom, którzy nie mieli niczego. Współcześnie historia ta powtarza się w odległej Republice Środkowoafrykańskiej.”

Ze względu na brak stabilizacji w centralnej Afryce, o. Aurelio często stawia sobie następujące pytanie: „Co mogę zrobić, jako kapłan i misjonarz, w takiej sytuacji? Co może uczynić Kościół?”. Odpowiedź brzmi: „Możemy zrobić wiele; naprawdę możemy zrobić wiele. Bardziej niż kiedykolwiek, konieczne jest teraz odbudowanie ludzkich serc i ludzkiej świadomości”. Kapłan zwraca uwagę, że w dalszym ciągu ludność boryka się z licznymi problemami: domy zostały zniszczone, setki tysięcy osób uciekło, skala ubóstwa jest niewyobrażalna; ale najważniejsze zadanie polega na tym, aby „pocieszyć, dać odpowiednie wsparcie, pomóc zrozumieć istotę błędu, zła, grzechu”. Dodaje także: „Tego rodzaju kryzys jest wezwaniem, które głęboko nas dotyka i zachęca do wzorowania się na Jezusie, Jego słowach i życiu. On jest Tym, który daje nam siłę i odwagę. Otwiera nam drogę światła i nadziei. O. Werenfried miał zwyczaj mówić: „ufajcie ludziom, bo ludzie są o wiele lepsi niż nam się wydaje. I nie tylko ludzie, ale również Pan Bóg jest lepszy niż nam się wydaje…”

Pomoc Kościołowi w Potrzebie wspiera kształcenie przyszłych kapłanów i zakonników w Republice Środkowoafrykańskiej, którzy będą w przyszłości siewcami pokoju. Ponadto fundacja pomaga również w odbudowie kraju, który uważany jest za jeden z najuboższych na świecie.

PKWP

Tł. Magdalena Zybała

Irak: My, księża i zakonnice jesteśmy ostatnimi ludźmi, którzy opuszczą Irak

IrakBohaterowie wiary w Iraku: kapłani, seminarzyści i osoby zakonne pozostają w Iraku, gdy wierni są uwięzieni przez ISIS.

„W nocy często słyszymy strzały. Ale na szczęście jesteśmy dość daleko od toczących się walk” – mówi o. Steven. To jest kwestia opinii. W rzeczywistości, w linii prostej, miasto Alqosh jest zaledwie 15 km od linii frontu, gdzie siły kurdyjskich bojowników Peszmerga walczą z organizacja islamistyczną ISIS. Za nimi rozciąga się równina Niniwa, obszar, który dżihadyści podbili w zeszłym roku i ogłosili częścią swojego kalifatu, który obejmuje części Syrii i Iraku. Gdy pogoda jest dobra, można zobaczyć z Alqosh gołym okiem chrześcijańskie miasta, które są obecnie pod kontrolą ISIS. „Z tyłu, tam, znajduje się moja wioska Batnaya, „ mówi chaldejski kapłan i wskazuje w kierunku chrześcijańskiego miasta na tej równie. „Byłem tam kapłanem. Teraz rządzi tam ISIS”. Duchowny mówi o tym, jak szybko wszystko się zmieniło zeszłego lata, jak ISIS prowadzi bezwzględną ofensywę i o tym, że ponad 125 000 chrześcijan uciekło w popłochu przed nimi. „Byłem ostatnim, który opuścił Batnaya. Dżihadyści przybyli wkrótce potem. Ich pierwsze pytanie było: gdzie jest o. Steven ?” Powiedział on również, że muzułmanie w okolicznych wsiach dołączyli do dżihadystów, a byli to ludzi, obok których chrześcijanie mieszkali całe swoje życie. „To była szczególnie gorzka pigułka do przełknięcia dla nas”.

O. Steven mieszka jako uchodźca w Alqosh, zaledwie kilka kilometrów od swojej parafii w Batnaya. Dołączył do ponad 480 chrześcijańskich rodzin z tego terenu, które schroniły się w starożytnej chrześcijańskiej miejscowości. W miejscu tym przebywa również chaldejski biskup. Znajdują się tu ruiny synagogi, portu i grób proroka Nahuma ze Starego Testamentu. Małe miasteczko charakteryzuje się pięknymi kościołami. Nie zajęło dużo czasu, aby czarne flagi kalifatu powiewały również nad Alqosh. „Na początku sierpnia rebelianci znajdowali się na przedpolach Alqosh, ale z nieznanych dla nas powodów odstąpili od ataku na miasto. To był moment, który nas uratował”, mówi o. Steven. Jego współbrat Ghazwan uważa, że było to dzieło Boga. „To cud, że wciąż możemy tu być. W lecie, policja kazała nam natychmiast opuścić miasto, ponieważ oddziały ISIS posuwają się nieubłaganie w stronę miasta. Z tego powodu po jakimś czasie w mieście nie został nikt. Tylko około 100 dzielnych mężczyzn zostało w górach w pobliżu Alqosh .Byli gotowi zaryzykować swoje młode życie w obronie miasta przed ISIS. Byli gotowi umrzeć za Ojczyznę” mówi o Ghazwan, który został zmuszony do ucieczki z pozostałymi mieszkańcami. Lecz tylko na tydzień. „To był pierwszy tydzień w naszej długiej chrześcijańskiej historii tu w Alqosh, w którym nie została odprawiona Msza Święta. Jednak nie trwało to długo. Wróciłem 15 sierpnia. Chciałem być z nasza młodzieżą”.

Dziesiątki kapłanów i zakonników zostały bez dachu nad głową w ubiegłym roku. Nie tylko stracili klasztory, kościoły i monastyry, ale także szkoły i domy dziecka, w zasadzie całe dzieło apostolskie budowane przez lata. „Straciliśmy 23 nasze klasztory i domy zakonne” mówi siostra Suhama. Dominikańska zakonnica mieszka obecnie w szeregowo wybudowanych domach w pobliżu Erbil. Pomoc Kościołowi w Potrzebie pomaga jej i dziesiątkom innych bezdomnym zakonnicom, zakonnikom i kapłanom, aby mogli rozpocząć swoje dzieła ewangeliczne od nowa. „W samym Qaraqosh było nas 26 zakonnic. Prowadziliśmy tam ożywione życie zakonne. Niektóre z naszych sióstr mają obecnie problemy z powodu doznanych strat. W nocy śnią o szybkim powrocie do swoich domów zakonnych”. Jedna z towarzyszących zakonnic płacze cicho jak słuch opowieści siostry Suhama. Czternaście starszych sióstr już zmarło od chwili jak musiały uciekać ze swych domów zakonnych.

Siostra Suhama mówi, że nie było łatwo nadal prowadzić regularne życie zakonne w tych okolicznościach. „Po tym wszystkim, musimy opiekować się naszymi ludźmi, którzy też tutaj mieszkają. Mają oni wiele problemów. Jednak staramy się bardzo, aby odbywały się Msze św. i nabożeństwa w wielu miejscach, gdzie żyją chrześcijanie. Co najważniejsze, ludzie muszą czuć, że Kościół jest blisko nich. Naszym zadaniem jest być z naszymi współbraćmi w wierze. Nie wierzę, że to się stanie, ale może kiedyś nadejść dzień, w którym ostatni chrześcijanin opuści Irak. My, kapłani i zakonnice będziemy tymi, którzy wyjadą jako ostatni” mówi siostra.

Podobnie jak zakonnice, również dwóch seminarzystów Martin i Randi stracili swoje domy. Przy wsparciu Pomoc Kościołowi w Potrzebie, młodzi ludzie studiują teraz w seminarium w Erbil. „ISIS umocnił nasze powołanie” mówi Randi z głębokim przekonaniem. Kleryk syryjskiego Kościoła katolickiego pochodzi z Qaraqosh. „Utrata domu jest oczywiście gorzką pigułka do przełknięcia. Moi rodzice obecnie mieszkają tutaj jako uchodźcy. Jednak to szczęście, że ludzie przeżyli. To pokazuje mi, że Bóg jest Bogiem życia a nie mienia i przedmiotów. Bóg troszczy się o nas”. Martin zgadza się z nim. Chaldejczyk pochodzący z Karamlish, miasteczka w pobliżu Qaraqosh, jest już diakonem. „Nasz ksiądz i ja byliśmy jednymi z ostatnich mieszkańców, którzy opuścili wioskę, gdy upewnili się, że nikt nie pozostał. Udało nam się uchronić Najświętszy Sakrament i kilka ksiąg liturgicznych. Nic więcej. Naprawdę obawiałem się o swoje życie. Jak uciekaliśmy do Erbil, to myślałem, że śmierć może być w pobliżu. Ogarnia mnie smutek, gdy myślę o utraconym domu. Ja chcę zostać wyświęcony na kapłana i marzę o tym by odprawić moją pierwszą Mszę św. w mojej wsi. Zdaję sobie sprawę, że może to potrwać kilka miesięcy lub dłużej. Ja chcę pozostać w Iraku. Moi rodzice mieszkają w USA. Ja też przez jakiś czas tam byłem. Ale chciałem wrócić do Iraku. Moje miejsce jest tutaj. Chcę służyć ludziom mieszkającym w Iraku”.

Randi również czuje się przywiązany do wiernych. „Nie tylko chcą służyć przy ołtarzu, ale także dbać o biednych. A teraz mamy ich nawet w nadmiarze. Boli mnie jak widzę, że coraz więcej chrześcijan opuszcza Irak na stałe. Ale nawet jeśli nas będzie jeszcze mniej w przyszłości, to my, chrześcijanie wciąż mamy ważną rolę do odegrania w Iraku. Musimy odbudować nasz kraj. Mimo wszystko, musimy nauczyć się żyć na nowo z muzułmanami. Musimy uczyć nasze dzieci szacunku dla innych. W przeciwnym wypadku te wartości znikną z Iraku”.

Katolicki organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie wspiera osoby zakonne, kapłanów i seminarzystów, którzy zostali zmuszeni do ucieczki przed ISIS. Robi się to poprzez ofiarowanie intencji mszalnych dla kapłanów, jak i bezpośredniej pomocy w nagłych wypadkach jeśli chodzi o zakwaterowanie i zaopatrzenie w potrzebne do życia środki.

PKWP

Tł. W. Knapik

Pakistan: islamiści podpalili 14-letniego chrześcijanina

PakistanNienawiść do chrześcijan musi być naprawdę wielka, skoro islamiści ośmielają się bez żadnego powodu spalić żywcem młodego człowieka, tylko dlatego, że jest chrześcijaninem.

W Pakistanie młodzi muzułmanie pobili, a następnie podpalili 14-letniego chrześcijanina. Nauman Masih ma liczne obrażenia, lekarze walczą o jego życie. Do incydentu doszło w ubiegły piątek w Lahaurze. Grupa młodych muzułmanów szła do meczetu na modlitwę. Po drodze spotkali Naumana Masiha. Kiedy dowiedzieli się, że jest chrześcijaninem, posypały się ciosy. Następnie oblano go benzyną i podpalono. Z pomocą przechodniów udało się ugasić ogień.

Incydent wywołał spore poruszenie u pakistańskich wyznawców Chrystusa. Nienawiść do chrześcijan musi być naprawdę wielka, skoro islamiści ośmielają się bez żadnego powodu spalić żywcem młodego człowieka, tylko dlatego, że jest chrześcijaninem – zauważa Nasir Saeed, dyrektor chrześcijańskiej fundacji, która zapewniła Masihowi pomoc prawną. Żyjemy w stałym lęku o własne życie – dodaje Saeed.

Warto przypomnieć, że już w listopadzie doszło w Pakistanie do podobnej zbrodni. Wówczas rozwścieczony tłum muzułmanów za rzekomą obrazę Koranu spalił żywcem młode chrześcijańskie małżeństwo, które osierociło czwórkę dzieci.

Radio Watykańskie