Dołącz do nas
na facebooku

Odwiedź nasz profil

Dołącz do nas
na YouTube

Odwiedź nasz kanał

Śledź nas
na Twitterze

Welcome!

Syria: czekamy na brzask nowego dnia

Ojciec Firas Lufti, Syryjczyk z Kustodii Ziemi Świętej, opowiada nam o miesiącach, które spędził na posłudze kapłańskiej w parafii w Kanijja w Dolinie Orontesu.

„To był najtrudniejszy dzień mojego życia. Przeżywałem go odważnie, całkowicie oddając się Bogu, tak aby podpowiedział mi słowa, które miałem wypowiedzieć do wiernych" - wyznał o. Firas Lufti, Syryjczyk z Kustodii Ziemi Świętej, który odprawiał obrzędy pogrzebu o. Francois Murad, zakonnika zabitego w czerwcu w Syrii.

Ojciec Firas opowiada organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie o miesiącach, które spędził na posłudze kapłańskiej w parafii Kanijja w Dolinie Orontesu, nad granicą z Turcją. Wspomina, że 23 czerwca musiał się udać do pobliskiej wsi Ghasanijja, aby odebrać zwłoki o. Francois. „Kilkoro wiernych zapukało do moich drzwi o godzinie 6 rano. Przynieśli wiadomość, że klasztor w Ghasanijja został zbombardowany i że Francois nie żyje. Od razu pomyślałem o trzech zakonnicach i drugim zakonniku, o. Philippe, którzy mieszkali w klasztorze św. Antoniego Padewskiego".

Po przybyciu na miejsce o. Firas zobaczył, że wcale nie doszło do bombardowania, ponieważ budynek był z zewnątrz nienaruszony. Zdewastowane natomiast zostało jego wnętrze: ławki i figury zniszczono, a tabernakulum było otwarte. Przy wejściu do klasztoru leżał na plecach martwy, zakrwawiony o. Francois. „Nie zabił go pocisk wojsk rządowych, jak mówiono, lecz strzały z broni ręcznej". Obok stało trzech uzbrojonych mężczyzn. Ich akcent wyraźnie świadczył o tym, że nie są Syryjczykami. „Wskazali mi również obecnego w budynku snajpera, który wciąż mierzył w biednego o. Francois. Mnie na szczęście nie dostrzegł, bo też bym zginął". W innym pomieszczeniu klasztornym, na górze, przebywały trzy siostry różańcowe, „przerażone i załamane". Na szczęście tego dnia o. Philippe, proboszcz, pojechał do Latakijja i dzięki temu ocalił życie.

Wiadomość o śmierci zakonnika zasiała przestrach w małej, lokalnej wspólnocie chrześcijan. „Chociaż sam tego potrzebowałem - wspomina o. Firas - starałem się dodać wiernym otuchy i odwagi. W czasie pogrzebu niełatwo mi było znaleźć odpowiednie słowa, które nie zostałyby zinterpretowane jako przesłanie z poparciem dla rządu albo dla rebeliantów. Nie trzymam z nikim, tylko z Bogiem i moimi braćmi, którzy są obywatelami Syrii i z tej racji mają prawo zamieszkiwać na tych ziemiach i godnie żyć we własnym kraju".

Dolina Orontesu to obecnie, po wycofaniu się oddziałów wiernych rządowi, obszar kontrolowany przez rebeliantów. W jednej z trzech tamtejszych parafii francuskich, Ghasanijja, panuje najbardziej dramatyczna sytuacja: jest tu wielu bojowników Al-Ka'idy, w większości obcokrajowców z Afganistanu i Czeczenii. W Jakubijja natomiast działa około 40 grup rebelianckich, złożonych głównie z Syryjczyków i często walczących między sobą. Z kolei rejon Kanijja pozostaje w większości pod kontrolą Wolnej Armii Syryjskiej, chociaż i tu nie brakuje „żywiołu fanatycznego", który „chce narzucić szariat".

„Kiedy przyjechałem w kwietniu do Kanijja, zastałem okropną sytuację" - relacjonuje zakonnik. „Niemal co wieczór musiałem wychodzić, aby sprawdzić, czy ktoś nie został ranny albo nie zginął od pocisków, które wciąż spadały na tę miejscowość". Mieszka tam około 300 chrześcijan, którzy zdecydowali się pozostać nawet po wycofaniu się oficjalnej armii syryjskiej. „To ludzie, którzy nie stoją po żadnej ze stron, a mimo to rząd uważa ich za wspólników terrorystów, rebelianci zaś sądzą, że jako chrześcijanie muszą być oni powiązani z władzami. Ponadto jeśli ugrupowania opozycyjne potrzebują pieniędzy, to dla okupu porywają właśnie chrześcijan". Tamtejsi mieszkańcy nie mają już z czego żyć: wielu z nich straciło pracę, a rolnikom zrabowano plony. Na szczęście biedne rodziny mogą liczyć na pomoc franciszkańskiego klasztoru św. Józefa: co miesiąc zakonnicy przekazują im mąkę, ryż i cukier, a także udzielają gościny każdemu potrzebującemu, niezależnie od jego wiary. „Nasz klasztor przyjmował nawet alawitów i sunnitów jednocześnie, sprzyjając pojednaniu". Wielu przybywa też do Kanijja ze względu na wspaniałą opiekę s. Patrycji, Włoszki ze Zgromadzenia Niepokalanego Serca Maryi. „Pomimo braku lekarstw i ogromnego obciążenia psychicznego s. Patrycja zdecydowała się pozostać w Syrii, aby leczyć i pocieszać wszystkich potrzebujących pomocy. Wielu muzułmanów udaje się pod jej opiekę, bo wierzą, że jej ręce są błogosławione".

Jeśli chodzi o przyszłość Syrii, to o. Firas sądzi, że można osiągnąć pokój dzięki konkretnemu zaangażowaniu się wszystkich stron - nie tylko władz i opozycji, lecz także podmiotów międzynarodowych, które wspierają i finansują ten czy inny odłam. Pewną szansą mogłaby stać się konferencja w Genewie, którą jednak właśnie odłożono na później. „W Syrii toczy się globalna wojna kosztem niewinnych mieszkańców. Codziennie przynosi ona coraz więcej cierpień, goryczy, zgonów i zniszczeń, ale nie wolno nam tracić ufności. Tego się nauczyłem podczas pobytu w Kanijja: musimy zachować nadzieję i odważnie oczekiwać brzasku nowego dnia".

Tłum. z jęz. ang. Paweł Borkowski

Twój
koszyk

BRAK PRODUKTÓW