Dołącz do nas
na facebooku

Odwiedź nasz profil

Dołącz do nas
na YouTube

Odwiedź nasz kanał

Śledź nas
na Twitterze

Welcome!

Czy jest dziś możliwe katolickie państwo wyznaniowe? cz. 2.

Odseparowanie religii od polityki zostało zaakceptowane przez Kościół katolicki na Soborze Watykańskim II. Dzięki temu prawo Kościoła do swobodnego realizowania swojej misji zostało zachowane, ponieważ od tamtej pory nie może być ono ograniczane przez państwo, a państwo nie może, faworyzując jedną religię, działać na szkodę innych w nim obecnych .

Fikcja katolickiego państwa wyznaniowego

Przewidując kształt katolickiego państwa wyznaniowego XXI wieku, musimy koniecznie pozostać w sferze domysłów i fantazji, o czym świadczy chociażby tryb przypuszczający użyty do opisu tej rzeczywistości. Jeśli chodzi o państwo wyznaniowe w wersji islamskiej, nie opieramy się na domysłach i przypuszczeniach, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, jak ono wygląda bądź jak mogłoby wyglądać. Takie państwa dziś istnieją. To Pakistan, Arabia Saudyjska, Iran, częściowo Egipt. I choć systemy prawne tych krajów różnie określają stopień wymieszania religii i polityki, to stan faktyczny pokazuje, że są to typowe państwa wyznaniowe, w których określony odłam islamu jest wyznaniem dominującym i obowiązkowym. W takich krajach, jeśli obywatel chce spokojnie żyć i korzystać z wszelkich praw, musi należeć do wyznania akceptowanego przez państwo. Szukając jednak współczesnego katolickiego państwa wyznaniowego okazuje się, że pojawia się problem z jego znalezieniem. Jedynym oficjalnym takim krajem jest Malta, jednakże tam nie znajdziemy sytuacji przedstawionych powyżej. Istnieje tam wolność religijna, nie ma przymusu bycia katolikiem, prawo państwowe jest oddzielone od kościelnego. Jest to państwo katolickie tylko de iure, a konkretnym tego skutkiem jest pomoc finansowa Kościołowi katolickiemu oraz obecność władz państwowych na uroczystościach kościelnych i odwrotnie. To wszystko wynika z tradycji historycznej i z pewnej odrębności Malty jako wyspy w stosunku do reszty państw europejskich. Należy też zauważyć, że wyznaniowość Malty nie przeszkadzała, by mogła zostać członkiem Unii Europejskiej.

Próbując opisać katolickie państwo wyznaniowe XXI wieku koniecznie więc musimy odnosić się do przeszłości oraz do współczesnych państw islamskich, by mieć jakiś punkt odniesienia. Jednak próba opisu współczesnego katolickiego państwa wyznaniowego domaga się anulowania ustaleń Soboru Watykańskiego II, który odrzucił koncepcję państwa wyznaniowego. Należałoby również odrzucić kwestie wolności sumienia, wolności wyznania oraz wolności słowa, o które przez długi czas walczyły państwa europejskie, szczególnie po doświadczeniach dwóch wojen światowych.

Kontekst Polski

Co jakiś czas w mediach opiniotwórczych można usłyszeć komentarze, że Polsce grozi państwo wyznaniowe . Szczególnie się to nasila, gdy władzę mogą przejąć bądź już przejęli ludzie odwołujący się do swojej katolickiej wiary, wyrażający ją publicznie i kierujący się w podejmowanych decyzjach sumieniem kształtowanym przez tę wiarę, a przez to i nauczaniem Kościoła. Okazuje się, że sformułowanie „państwo wyznaniowe” jest straszakiem, to znaczy czymś, czego należy się bać, bo jak już nadejdzie, to zabierze podstawowe wolności. Aby wzmocnić ten strach, pojawiają się dodatkowe neologizmy – np. katolicki taliban, odnoszący do islamskich talibów w Afganistanie – tworzone na potrzebę opisu owej nadchodzącej nieuchronnie rzeczywistości, jeśli w Polsce władzę przejmą katolicy głęboko wierzący. Według takiego myślenia bać się trzeba, bo polskie państwo rządzone przez takich ludzi stanie się podobne do Arabii Saudyjskiej czy do Iranu, gdzie doktryny religijne są nadrzędne wobec prawa stanowionego, a właściwie są w nie wpisane, tak że trudno odróżnić, gdzie znajduje się religia, a gdzie życie świeckie. Inne byłyby tylko treści, bo nie islamskie, lecz katolickie, ale sposób podejścia do spraw religii byłby taki sam. W takich państwach prawo dotyczące codziennych czynności oparte jest o zasady wypływające z religii.

Gdy obserwujemy sytuację polityczną w różnych krajach, obawa przed państwem wyznaniowym w Polsce byłaby uzasadniona, gdyby pojawiło się niebezpieczeństwo przejęcia rządów przez partię muzułmańską. Taka partia, nawet jeśli rozumiałaby procedury demokratyczne, nie akceptowałaby wolności sumienia i religii już na etapie kampanii wyborczej i zdecydowanie potwierdzałaby, że wprowadzi prawo szariatu, a więc przywileje dla muzułmanów, z pominięciem nie-muzułmanów. Takie są fakty w państwach, gdzie rządzą muzułmanie. Natomiast, gdy chodzi o Europę, znacznie bardziej prawdopodobne jest to we Francji czy w Niemczech, gdzie muzułmanie stanowią już duży odsetek, a przy obecnych masowych migracjach będzie ich jeszcze więcej, i gdy zdobędą większość w parlamencie czy w jakimś niemieckim landzie, na pewno zaczną wprowadzać przywileje dla siebie, nie przejmując się tym, co istotne dla cywilizacji zachodniej, a więc wolnością sumienia, wyznania i słowa oraz pluralizmem światopoglądowym. Jednak w Polsce przy obecnej sytuacji pokojowej nie jest to możliwe. Niebezpieczeństwo pojawiłoby się w sytuacji zbrojnego ataku ze strony wojsk muzułmańskich.

Według niektórych publicystów Polsce grozi katolickie państwo wyznaniowe właśnie na wzór islamskich państw wyznaniowych, lecz odmienne w swej treści, choć bardzo podobne co do formy. W praktyce oznaczałoby to, że katolicy i duchowni katoliccy byliby obdarzeni przywilejami, ich zdanie liczyłoby się najbardziej, a wszystkie inne niekatolickie opinie nie byłyby brane pod uwagę, co oczywiście byłoby zaprzeczeniem nowoczesnej, pluralistycznej demokracji. Kształt takiego prawdopodobnego państwa został nakreślony powyżej. Należy więc zadać pytanie, czy rzeczywiście po dojściu do władzy w Polsce osób o jasno wyrażanych poglądach katolickich, taki kształt państwa byłby możliwy? Bardzo często mówienie o takiej możliwości jest sposobem odciągnięcia potencjalnych wyborców od głosowania na tych ludzi. Jeśli rzeczywiście katolickie państwo wyznaniowe byłoby możliwe na tej samej zasadzie, jak to jest w niektórych państwach muzułmańskich, rzeczywiście można przyjąć, że jest to dobry sposób, by zniechęcić do głosowania na ludzi, którzy przyznają się do światopoglądu katolickiego. Tylko czy naprawdę jest jeszcze dzisiaj możliwe katolickie państwo wyznaniowe w takiej formie? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, należy uczynić kilka podstawowych rozróżnień.

Podstawowe rozróżnienia i wnioski

Po pierwsze, katolickie państwa wyznaniowe w takiej formie należą już definitywnie do przeszłości. Przede wszystkim stało się to z powodu decyzji podjętej przez sam Kościół. Doszedł on do wniosku, że lepiej prowadzić swoją misję będąc niezależnym od państwa i jego wpływów. Zbyt silne powiązanie państwa i Kościoła wiele razy było źródłem nadużyć. Historia zna wiele takich przypadków, gdy biskup bądź papież w swoich decyzjach nie kierowali się szeroko pojętym ewangelicznym dobrem, ale sugestiami lub nawet czasami przymusem władzy państwowej. Układy polityczne między władzą kościelną a świecką nie pozwalały na wystarczającą swobodę i autonomię przy podejmowaniu decyzji .

Uniezależnienie się Kościoła od polityki jest samoograniczeniem się Kościoła, a nie nakazem państwa. Prawo państwowe mówi coś innego. Każdy obywatel po spełnieniu odpowiednich warunków ma czynne i bierne prawo wyborcze. Logika podpowiada, że skoro każdy ksiądz jest obywatelem, nie tylko może i powinien głosować, ale jako obywatelowi przysługuje mu również prawo kandydowania do sejmu czy na urząd prezydenta. Demokratyczne prawo daje taką możliwość, nie robi wyjątków wobec duchownych, bo byłoby to jednocześnie zaprzeczeniem zasadom wolnego i demokratycznego państwa, które wszystkich traktuje równo. To władze kościelne zabraniają duchownym czynnego angażowania się w politykę, co jako pierwszy sformułował Sobór Watykański II mówiąc o autonomii Kościoła i państwa. Kościół po prostu uznał, że tak będzie lepiej dla pełnienia jego misji. Tak więc to sam Kościół nie chce, by istniały katolickie państwa wyznaniowe. Tymczasem ci, którzy straszą państwem wyznaniowym w Polsce, zachowują się tak, jakby Kościół chciał powrotu do starego porządku, jakby chciał odwołać ustalenia Vaticanum II, a jedyne, co przeszkadza w realizacji tego zadania, to brak współpracy ze strony rządzących. Dlatego – według niektórych publicystów – najlepiej byłoby, aby władza była niekatolicka albo niewierząca, bo jeśli będzie katolicka, to sojusz państwa i Kościoła będzie tylko kwestią czasu.

Po drugie, odniesienia rządzących do religii, czy to przez osobiste zachowania wynikające z wiary, czy przez publiczne spotkania z hierarchami w celu dyskusji nad społecznymi problemami, nie świadczą o państwie wyznaniowym. Zarówno nauczanie Kościoła, jak również konkordat czy świecki system prawny akceptują dwie władze: duchową i świecką oraz właściwe każdej z nich kompetencje . Żeby hierarchowie Kościoła oraz politycy mogli w zgodzie sprawować władzę wobec tych samych ludzi, muszą ze sobą – przynajmniej w niektórych dziedzinach – współpracować. Jeśli nie rozmawialiby ze sobą, to przełożyłoby się to na społeczeństwo, szczególnie na katolików, którzy przecież chcą swobodnie praktykować swoją wiarę i jednocześnie wypełniać swoje obywatelskie obowiązki. Muszą więc mieć to zapewnione ze strony Kościoła, jak i ze strony władz świeckich. Wzajemne spotkania i debaty są konieczne, żeby nie wchodzić sobie w kompetencje, znaleźć rozwiązanie problemów i przede wszystkim określić cele, które należy osiągnąć dla dobra społeczeństwa. Nie może więc być tak, że każde spotkanie biskupów z władzami i odwrotnie jest znakiem dążeń do stworzenia państwa wyznaniowego, czy to ze strony Kościoła, czy władzy świeckiej.

Konieczność rozmowy i współpracy pokazał ostatni kryzys migracyjny, w którym Kościół nie jest w stanie zorganizować wszystkiego. Jest gotowy do udzielenia pomocy, ale to zadaniem państwa są kwestie organizacyjno-prawne. I choć teoretycznie jest możliwe, że państwo mogłoby sobie poradzić z przybywającymi migrantami, to już na pewno Kościół nie ma odpowiednich środków, by zadbać o wszystko od początku do końca. Imigracyjny zamęt pokazał również, że w niektórych sytuacjach to państwo potrzebuje Kościoła do poradzenia sobie z niektórymi problemami .

W demokratycznym społeczeństwie nikt nie może nikomu zabronić wyznawania wiary. Dotyczy to także polityków, którzy chcą publicznie prezentować swoją religijność. Przyznawanie się do wiary ludzi pełniących funkcje publiczne jest zwyczajnym wyrażaniem własnych poglądów, a to nie musi oznaczać krzywdzenia niewierzących czy ludzi innych wiar. Jeśli na stanowisku ministra czy premiera będzie np. buddysta, też będzie chciał w odpowiedni sposób praktykować swoją wiarę. W przypadku człowieka pełniącego funkcje publiczne brak odnoszenia się do religii jest oczywiście zrozumiały i jak najbardziej na miejscu pod warunkiem, że jest niewierzący. W wolnym, pluralistycznym społeczeństwie nikt także nie ma prawa zmuszać kogoś do wiary, dlatego że większość obywateli to katolicy. Władza, niezależnie od tego czy jest wierząca czy nie, ma przede wszystkim zapewnić, by każdy mógł swobodnie wyznawać swoją wiarę, także i publicznie. Natomiast ateiści oczekują od władzy przede wszystkim tego, by nie byli do wiary przymuszani. Szacunek do odmiennych poglądów, także i do ludzi innej wiary niż ta, którą wyznaje władza czy większość społeczeństwa, nie jest tym samym, co rezygnacja z jej publicznego prezentowania.

W tym momencie dochodzimy do trzeciego rozróżnienia. Wolne, demokratyczne społeczeństwo charakteryzuje się przede wszystkim wolnością religijną, w tym także wolnością wyrażania poglądów religijnych, to zaś nie jest tożsame z ateizmem. Nikt nie może być do wiary przymuszony, tak jak nikt nie może być przymuszony do niewiary. Nikt nie może być ukarany za to, że nie chodzi do Kościoła, czy nie modli się. Tu musi być wolność. Pluralistyczne i demokratyczne społeczeństwo nie może promować ateizmu, bo wtedy staje się „piekłem” dla ludzi wierzących. Natomiast promowanie jednej wiary kosztem drugiej z powodu wyznawania jej przez większość społeczeństwa jest realizacją oczekiwań społeczeństwa, nie jest natomiast odebraniem praw mniejszości religijnej. Byłoby takim, gdyby z powodu bycia mniejszością spotykały ją z tego powodu jakieś prawne utrudnienia czy społeczne szykany. Ale jeśli konstytucja przyznaje każdemu wyznaniu równe prawa – a tak jest w Polsce – to nie może być o tym mowy. Przede wszystkim więc chodzi o wolność: o wolność wyznawania wiary i wolność jej nie wyznawania. Na tym między innymi polega wolne, demokratyczne i pluralistyczne państwo. Natomiast państwo, w którym krytykuje się polityków za publiczne przyznawanie się do wiary nazywa się demokratycznym państwem o ideologii ateistycznej, gdzie każde przyznanie się do wiary jest zabronione albo przynajmniej źle odbierane. I jeśli z jednej strony mamy państwo wyznaniowe, które przymusza do wiary, to z drugiej strony mamy państwo ateistyczne, które wiary zabrania. I jedno, i drugie jest złe. Tymczasem nowoczesna demokracja polega na tym, by nikt nie czuł się do niczego przymuszony, by był wolny w wyznawaniu, jak i niewyznawaniu wiary. Jest to sprawa, której nie da się ukryć, bo bardzo często trzeba swoje poglądy i tożsamość wyrazić. Wszystko jest dobrze, dopóki nie krzywdzi się człowieka o odmiennych poglądach. Na tym polega nowoczesna demokracja: na umożliwieniu każdemu życia według wybranego światopoglądu, bez znaczenia, czy będzie on religijny czy ateistyczny, przy założeniu, że jego wiara lub niewiara nie krzywdzi drugiego człowieka i nie zakłóca spokoju społecznego. Nowoczesna demokracja nie polega natomiast na chowaniu się z poglądami religijnymi, jak w przypadku dyktatury totalitarno-ateistycznej.

Państwa demokratyczne XXI wieku, jeśli odrzucają koncepcję państwa wyznaniowego, a w zamian za to przyjmują koncepcję państwa świeckiego, w znaczeniu ateistycznego względnie neutralnego światopoglądowo, przyjmują drugą skrajność, która była obecna w XX wieku w państwach komunistycznych. I choć marksizm jako doktryna ekonomiczna został odrzucony, to nie została odrzucona jego nadbudowa światopoglądowa, którą było odrzucenie wszelkiej religii jako niepotrzebnej i przeszkadzającej w budowaniu społeczeństwa. Jeśli dziś odrzucamy zarówno państwo wyznaniowe, jak i państwo totalitarne o charakterze komunistycznym, to musimy zaproponować demokrację, w której wolność światopoglądowa nie jest równoznaczna z neutralnością światopoglądową, lecz z wyrażaniem swoich poglądów, także przez ludzi pełniących funkcje publiczne, jednak zawsze z poszanowaniem tych, którzy mają inne poglądy. Pustka aksjologiczna nie jest możliwa przez dłuższy okres czasu, bo jeśli odrzuci się możliwość prezentowania religii, na jej miejsce wejdzie ateizm bądź jakieś inne wierzenia. Umysł człowieka potrzebuje jakichś idei, które będą kierować jego postępowaniem. Jeśli są to idee religijne, które nie krzywdzą innych, to jak najbardziej można, a nawet należy prezentować je publicznie. Należy więc rozpoznawać treść poszczególnych idei i konsekwencje, jakie ze sobą niosą, a nie zabraniać niektórym ideom istnienia w przestrzeni publicznej, tylko dlatego, że są religijne. Jeśli w Europie współczesnej zabronimy prezentowania idei chrześcijańskich, pojawią się inne: ateistyczne lub muzułmańskie. Należy więc dobrze poznać ich zawartość i ocenić, które z nich wydają się być najlepsze dla tworzenia wolnego, demokratycznego społeczeństwa, a nie z góry odrzucać idee chrześcijańskie.

Odpowiedź na postawione w tytule pytanie musi więc być negatywna. Żeby zaistniało katolickie państwo wyznaniowe, musi przede wszystkim chcieć tego władza kościelna. W takiej sytuacji należałoby odrzucić ustalenia ostatniego soboru. Widać więc, że obawy polskich liderów opinii są pozbawione podstaw. Mają one charakter polityczny, to znaczy, że straszenie państwem wyznaniowym ma zniechęcić społeczeństwo do głosowania na ludzi czy partie, których ci liderzy nie akceptują. Zdarza się czasami, że księża publicznie opowiadają się za konkretną opcją polityczną oraz zbyt mocno są zaangażowani w polityczne układy. Nierzadko hierarchowie muszą takich duchownych upominać, ponieważ przekraczają granicę zaangażowania Kościoła w sprawy polityczne. Tak się czasem dzieje w Polsce, ale także w niektórych krajach Ameryki Południowej, gdzie jeszcze stosunkowo niedawno niektórzy duchowni kandydowali do sejmu i na wysokie stanowiska państwowe . Jednakże oficjalne stanowisko Kościoła na temat zaangażowania w politykę jest znane i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało ulec zmianie. Ciągle należy wprowadzać nauczanie Vaticanum II w życie, gdyż fakty pokazują, że jeszcze nie wszyscy wiedzą na czym polega autonomia państwa i Kościoła.

Ks. dr Marcin Dąbrowski

Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie

Twój
koszyk

BRAK PRODUKTÓW